Warzecha o unijnym zakazie: „Mamy do czynienia z nową, zieloną neo-komuną”

Łukasz Warzecha/Fot. screen YouTube/Łukasz Warzecha
Łukasz Warzecha/Fot. screen YouTube/Łukasz Warzecha
REKLAMA
Parlament Europejski przegłosował wygaszenie produkcji samochodów spalinowych do 2035 roku. Istnieje więc realna groźba, że po tej dacie obywatelom państw należących do Unii Europejskiej pozostanie zakup elektryków lub sprowadzanie auta spoza UE. Ta druga opcja może jednak wiązać się z dodatkowymi podatkami. Do sprawy w rozmowie z portalem DoRzeczy.pl odniósł się Łukasz Warzecha.

W środę 8 maja eurokraci przegłosowali w Parlamencie Europejskim los diesli i samochodów benzynowych. Ich produkcja ma się zakończyć w Unii Europejskiej do 2035 roku. Co więcej, będzie do tego czasu stopniowo wygaszana.

Projekt zakłada najpierw drastyczne zaostrzenie obecnie obowiązujących norm, aż do 2035 roku, kiedy to dopuszczane na rynek mają być już tylko samochody tzw. bezemisyjne, czyli zasilane prądem. Dla producentów samochodów oznaczałoby to stopniowe zwiększanie produkcji elektryków – aż do 100 proc. w 2035 roku.

REKLAMA

CZYTAJ WIĘCEJ: Ważą się losy samochodów spalinowych. Eurokraci chcą zakazać ich sprzedaży


W ocenie Łukasza Warzechy „przede wszystkim to jest całkowicie sztuczne naginanie rynku”. – Coś, co idzie wbrew naturalnym tendencjom, czy skłonności klientów. Jeżeli byłoby inaczej, to samochody elektryczne, bądź samochody na baterie (nie zapominajmy, że istnieje również energia wodorowa) gdyby były tak znakomite, to nie trzeba by ludzi do nich zmuszać – podkreślił publicysta.

Jak dodał, oznacza to, że „mamy do czynienia z produktem niedojrzałym, którego ludzie nie chcą”. Wskazał, że „kluczową sprawą” jest to, że eurokraci z Brukseli „odbierają ludziom wybór”. – Ludzie nie będą mieli wyboru, czym chcą jeździć – zaznaczył.

Zdaniem Warzechy, jest to także decyzja „oderwana od rzeczywistości”. Wskazał, że „praktyczność samochodów elektrycznych pozostawia wiele do życzenia i nie ma na razie jakiegoś przełomu technologicznego, który by to zmienił”.

– A gdyby taki przełom nastąpił, to najprawdopodobniej wtedy nie byłyby potrzebne sztuczne kroki, ani sztuczne naginanie rynku, bowiem ludzie sami przesiedliby się na samochody elektryczne – dodał publicysta.

Jak podkreślał Warzecha, najistotniejsze parametry to zasięg i czas ładowania samochodów elektrycznych i to właśnie one pozostawiają jeszcze wiele do życzenia. – Dodatkowo nie wzięto pod uwagę w czasie, który wyznaczył PE, na ile przygotowana może być infrastruktura do ładowania samochodów w krajach członkowskich. Jeżeli chodzi o infrastrukturę w Polsce, to można powiedzieć, że jest mało prawdopodobne, żeby do 2035 roku spełniała ona wymagania dotyczące odpowiedniej liczby ładowarek – zaznaczył.

Wskazał również, że w ostatecznym rozrachunku samochody elektryczne będą bardzo drogi. – Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że państwa nie mogą w nieskończoność dotować samochodów elektrycznych oraz będą musiały nałożyć na prąd do ładowania dodatkowe podatki (bo zaczną tracić podatki z benzyny), to wyjdzie, że samochody elektryczne będą mało praktyczne, bardzo drogie, a ich ładowanie nie będzie tanie – stwierdził, dodając, że oznacza to „bardzo znaczące ograniczenie” dostępności samochodów.

– Tu chodzi o zrobienie kolejnego kroku celem pozbawienia ludzi podmiotowości. Używałem tego argumentu w dyskusji o dostępie do broni i tutaj też go używam. Posiadanie samochodu czyni człowieka bardziej podmiotowym. Podobnie jak posiadanie broni – wskazał Warzecha.

– Rodzi się nam taka neokomuna. Będą ludzie zmuszeni do korzystania z transportu publicznego i będzie to – przepraszam za wyrażenie – przysłowiowy „plebs” oraz będzie elita, grupa wybranych, których będzie stać na samochody. Dlatego mówię, że mamy do czynienia z nową, zieloną neo-komuną – podsumował publicysta.

Źródła: DoRzeczy.pl/NCzas

REKLAMA