Szucha, Pawiak, Palmiry. Do bezimiennych dołów

Więzienie Pawiak.
Muzeum Więzienia Pawiak w Warszawie. / Fot. PAP
REKLAMA

20 i 21 czerwca 1940 roku Niemcy zamordowali w Palmirach na obrzeżach Puszczy Kampinoskiej 358 więźniów Pawiaka – w tym przedstawicieli polskiej elity politycznej, intelektualnej i kulturalnej. Śmierć ponieśli m.in. Maciej Rataj (ludowiec), Mieczysław Niedziałkowski (socjalista), biegacz Janusz Kusociński czy Agnieszka Dowbor-Muśnicka, członkini antyniemieckiej Organizacji Wojskowej „Wilki”. Druga córka gen. Józefa Dowbor-Muśnickiego, Janina Lewandowska, została zamordowana przez sowietów w Katyniu (jako jedyna kobieta). To pokazuje zbieżność celów obu okupantów Polski.

Wspólnotę celów obu okupantów Polski pokazuje inna data: 21 czerwca 1945 roku zakończył się haniebny moskiewski proces przywódców 16 przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. Jak to się ma do artykułu Władimira Putina o Rosji sowieckiej, która przed 1939 roku – w przeciwieństwie do Polski – starała się zapobiec tragedii wojny? Chyba nikt nie ma wątpliwości, że to reanimacja stalinowskiej propagandy.

REKLAMA

Do bezimiennych dołów

12 czerwca 1941 roku niemieckie bestie zamordowały w Palmirach Witolda Hulewicza, poetę, pisarza, tłumacza literatury niemieckiej. Takich potajemnych egzekucji było tu co najmniej 20 – między grudniem 1939 a lipcem 1941 roku. Pochłonęły ok. 1700 Polaków i polskich Żydów. Na polanę śmierci byli przewożeni ciężarówkami z warszawskich więzień i aresztów.

W pierwszych miesiącach okupacji kilkuset mieszkańców Warszawy zostało zamordowanych na tyłach gmachu Sejmu RP, w ogrodach sejmowych. Ale tych zbrodni na dłuższą metę nie udało się ukryć, stąd pomysł przeniesienia ich do puszczy.

Więźniowie pierwszych transportów nie wiedzieli, że jadą na śmierć. Niemcy dla odwrócenia uwagi wywozili ich na ogół o świcie, pozwalali zabrać rzeczy osobiste, paczki z żywnością, a nawet więzienny depozyt czy dodatkowe porcje chleba. Później, gdy wiedza o zbrodni w Palmirach stała się powszechna, skazańcy wyrzucali z ciężarówek kartki ze swoimi imionami i nazwiskami czy drobiazgi osobiste z nadzieją, że pozwoli to na odnalezienie ich zwłok.
Różnica między mordowaniem w Katyniu i Palmirach polegała w zasadzie tylko na tym, że sowieci strzelali z pistoletu w tył głowy, a Niemcy z broni maszynowej. Ciała spadały bezwładnie do wykopanych wcześniej zbiorowych dołów śmierci. Niemcy maskowali miejsca mchem i igliwiem, a potem sadzili tam młode sosny. Rodziny informowano o śmierci krewnego „z przyczyn naturalnych”, na ogół w wyniku ataku serca.

Mimo iż oprawcy szczelnie zabezpieczali teren egzekucji, masowych zbrodni nie udało się utrzymać w tajemnicy. Miejscowa ludność widziała przejeżdżające ciężarówki, z okolic polany dobiegały strzały i jęki.

Miejsca bezimiennych dołów oznaczali następnie – z narażeniem życia – leśnicy. Dzięki temu udało się po wojnie ekshumować i zidentyfikować dużą część ofiar. Ciekawe, czy za zbrodnię w Palmirach Niemcy też nie czują się odpowiedzialni, również w sensie odszkodowań… Ale gdzie ta odpowiedzialność, skoro onet.pl tekst o romansowaniu Polek z okupantami niemieckimi zilustrował fotografią kobiet prowadzonych przez niemieckich żołnierzy na egzekucję w Palmirach?

„Na górze gestapo”

Część egzekucji w Palmirach Niemcy przeprowadzili w odwecie za brawurową ucieczkę z więzienia Gestapo przy al. Szucha 17 stycznia 1940 roku Kazimierza Andrzeja Kotta, ps. Światowid, dowódcy Wydziału Bojowego Polskiej Ludowej Akcji Niepodegłościowej (PLAN), jednej z największych organizacji podziemnych ówczesnej Warszawy, liczącej nawet trzy-cztery tysiące konspiratorów.

PLAN prowadził sabotaż, drukował ulotki podtrzymujące Polaków na duchu, jako pierwszy „gazował” kina. Początkowo do organizacji należeli: Tadeusz Zawadzki „Zośka”, Jan Bytnar „Rudy” i Aleksy Dawidowski „Alek”. Zresztą PLAN scalił się potem z ZWZ/AK.

Mój Ojciec, Tadeusz Płużański, żołnierz PLAN, we wspomnieniach „Z otchłani” opisuje tę historię w trzeciej osobie – jako Jurek Radwan:

„Jurek zgodnie z rozkazem, po wykonaniu zadania [zaprzysiężeniu nowych członków PLAN] idzie zaraz meldować o tym Światowidowi, którego jest adiutantem. Adres oczywiście zna dobrze – Wilcza 13, z bramy na lewo, pierwsze piętro. Tam jest punkt kontaktowy, zdaje się w mieszkaniu dziewczyny Kazika (bo tak Światowid prywatnie ma na imię). Jurek już przekracza wejściową bramę, już chce skręcić na lewo na schody, gdy niespodziewanie zaczepia go starszy wiekiem mężczyzna, z miotłą w ręku, z pewnością tutejszy dozorca. – A pan do kogo? Do Zdrojewskiego? – jak najgłośniej odpowiada za Jurka. – Tu taki nie mieszka…  A pochyliwszy się nieco ku chłopcu szepcze: – Spieprzaj pan, tam na górze gestapo… – i spokojnie kończy zamiatanie bramy”.

Harcerze z Czackiego

We wspomnieniach „Z otchłani” czytamy dalej: „Jurek ze względów konspiracyjnych nie ma pojęcia, co się stać mogło z jego przyjaciółmi z organizacji. To są starzy harcerze, dzielni, nieskalani, zwłaszcza Funiek i Dydek [„Funiek” – Stefan Emich; „Dydek” – Jan Lewandowski: harcerze, maturzyści z czerwca 1939 r. w Liceum im. Tadeusza Czackiego W Warszawie. Aresztowani z grupą „Światowida”, rozstrzelani 2 kwietnia 1940 r. w Palmirach]. Ten Kazik Światowid to pistolet, jakich mało… Co się stało?”

Włodzimierz Kłosiewicz – tak jak „Funiek” i „Dydek” – kolega taty z Czackiego, którego ojciec i siostra należeli od dawna do służby więziennej, a w czasie niemieckiej okupacji współpracowali z polskimi organizacjami podziemnymi, tak relacjonował: „Wiem, jak wpadła grupa „Światowida”. Jednej niedzieli lutowej wybrali się w kilka osób do Puszczy Kampinoskiej po broń zakopaną w czasie kampanii wrześniowej. Zaangażowali kierowcę z samochodem dostawczym, też z organizacji i pojechali. Wyobraź sobie, że gestapo już na nich czekało, bo ten kierowca okazał się zdrajcą. Niemcy otoczyli ich nieuzbrojonych ze wszystkich stron, zakuli w kajdanki i zawieźli najpierw do gestapo w Alei Szucha, potem do mokotowskiego więzienia. „Światowid” został na Szucha”. (…)

Aresztowana jest cała rodzina Emichów, w których podwarszawskim majątku odbywały się odprawy i szkolenia, i gdzie zamelinowana była drukarnia; Helena i Tadeusz Emichowie [rodzice Stefana i córek – Zofii i Marii. Aresztowani w związku ze sprawą „Światowida”. Tadeusza Emicha Niemcy rozstrzelali 2 kwietnia 1940 r. w Palmirach, a Helenę Emich 14 kwietnia 1940 r. w tym samym miejscu. Córki Maria i Zofia przeszły obóz koncentracyjny w Ravensbrück]. Z rodziny Lewandowskich poszła do więzienia, poza naszym Dydkiem, jego matka i brat Maciek [Maciej Lewandowski, student Politechniki Warszawskiej, zmarł w niemieckim obozie koncentracyjnym Stutthof]. Główni oskarżeni śledztwo mieli wyjątkowo ciężkie. Moja siostra, pracująca w szpitalu więziennym widziała ich strasznie zmasakrowanych. Wszystkim grozi śmierć i chyba nikt się nie wywinie. Tymczasem, jak mówiłem, „Światowid” pozostał na Szucha. Bili go i torturowali przez kilka dni, ale wytrzymał. To jest niesamowity facet, silny i twardy. Aż któregoś dnia uciekł.

Przez okno w toalecie

– Jak to uciekł…? Z alei Szucha nie ma ucieczki. – A jednak jest. Wiem od naszych z Pawiaka i Mokotowa, bo to się rozeszło… Po jednym takim śledztwie „Światowid” zażądał doprowadzenia do ubikacji. Dyżurny gestapowiec uwolnił mu ręce z kajdanek, a musisz wiedzieć, że oni biją skutego, i wypuścił go do toalety. Nie domknął drzwi. Wówczas Światowid zatrzasnął je od środka i przecisnąwszy się przez małe okienko, znalazł się na dziedzińcu. Nim wachman się zorientował i narobił alarmu, on był już na ulicy, bo udało mu się przejść przez bramę między dwoma SS-manami. (…) Odszedł kawałek, a potem wskoczył do przejeżdżającej dorożki… i już go nie było… Zrobił się straszny raban. Gestapo szalało. Wymyślili bajeczkę, że to był Żyd, który zamordował polskie dziecko. Już następnego dnia porozklejali plakaty z jego zdjęciem i odpowiednim napisem, obiecującym wysoką nagrodę, ale go nie dostali. On się głęboko zamelinował, ale potrzebuje pomocy. Chodzi o lewe dokumenty i przerzut za granicę”.

Kazimierz Kott przedostał się do Wielkiej Brytanii, skąd powrócił do kraju. Kontynuował działalność konspiracyjną we Lwowie, m.in. brał udział w akcjach wysadzania w powietrze sowieckich transportów kolejowych wiozących do Niemiec surowce i żywność zgodnie z umową Ribbentrop-Mołotow. Schwytany przez NKWD został zamordowany prawdopodobnie późną jesienią 1940 roku.

Transport

Włodzimierz Kłosiewicz mówi dalej mojemu ojcu Tadeuszowi Płużańskiemu (książkowemu Jurkowi Radwanowi): „Z pewnością nie wiesz, że Niemcy wybrali sobie miejsce masowych egzekucji w Puszczy Kampinoskiej, niedaleko wsi Palmiry. Wywożą tam całe grupy więźniów politycznych z Pawiaka i Mokotowa. I rozwalają. Jutro też będzie transport do Palmir, a w nim ludzie ze sprawy »Światowida«…

(…) Jurek oczekuje chwilę, aż ostatnia »buda« przejedzie, a potem rusza w ślad za nią w bezpiecznej dla siebie odległości. Jadą po piaszczystej i miejscami wyboistej drodze jeszcze kilka kilometrów, aż od przodu pada komenda: – Halt!

Rozciągnięty wąż ciężarówek kurczy się i maleje, a z rozchylonych plandek wyglądają najpierw głowy, a następnie całe postacie mężczyzn, najwyraźniej zdezorientowanych, w osłupieniu wpatrzonych w leśny gąszcz.

A las w tym miejscu Kampinoskiego Parku Narodowego jest dorodny, z przewagą sosen, gdzieniegdzie przetykany białymi sukienkami brzóz, kryjących się wstydliwie wśród ciemnych konarów i gęstego zielonego poszycia.

SS-mani z eskorty, ze zręcznością zawodowych oprawców, wykręcają każdemu ze skazańców ręce do tyłu, błyskawicznie je wiążą i z pomocą kolegów zakładają czarne opaski na oczy. Zaskoczenie więźniów jest widocznie wielkie, bo żaden z nich się nie broni, a gdy popychani przez Niemców stają w uporządkowanej kolumnie, nie ma już czasu ani możliwości na stawianie oporu.

Ruszają w głąb lasu. Każdy SS-man prowadzi jednego więźnia pod ramię, podtrzymuje go troskliwie, gdyby idąc z zawiązanymi oczami, potknął się lub zachwiał. Chwilami część tej długiej kolumny znika Jurkowi z pola widzenia. Chwilami całość na moment przystaje, jakby dając słabszym możliwość zrównania się z pozostałymi. Czoło kolumny osiąga niewielką polanę otuloną z dwóch stron niewysokim nasypem, na wzrost mężczyzny. U podnóża nasypu żółci się świeżo wykopany, długi na kilkadziesiąt metrów rów, mogący skryć leżącego człowieka. Cisza panuje zupełna, tylko słychać świergot ptaków i szelest leciutko poruszanych wiatrem liści.

„Halt!, Feuer!”

– Rany boskie…! – burzy się wszystko w Jurku. – Dlaczego żaden z nich nie walczy, nie stawia oporu… Przecież wiedzą, że to śmierć.

Postacie ofiar i oprawców rysują się dokładnie z oddali. Jurek rozpoznaje wśród nich kolejno swego przyjaciela Fuńka, jego ojca, Tadeusza, a na końcu kolumny Dydka, który jakby odstawał od reszty. Funiek się szarpie, gdy zakładają mu opaskę, broni się przed wzięciem go przez SS-mana pod rękę, ale ściśnięty przez dwóch oprawców jakby rezygnuje z oporu. Podnosi wyżej niż zwykle głowę i pokazuje, jak się umiera z godnością… Dydek wyraźnie kuleje, a chwilami zwisa Niemcowi na ramieniu. Tadeusz Emich trzyma wysoko twarz ozdobioną wspaniałym wąsem i tak postępuje w milczeniu ku śmierci w dumnym geście walki i rozpaczy. Komenda:

Halt! – wstrzymuje ten pochód zbrodni i śmierci. A po chwili: legt an – i w sekundę: Feuer!

Ostry trzask strzałów miesza się z krótkim, przerażonym piskiem ptactwa. A oni stoją jeszcze prosto przez ułamki sekund, jakby chcieli pokazać, że dalej żyją, żyć będą… A potem… Potem każdy kuli się w sobie, maleje, obsuwa powoli… i pada skurczony, zapylony piachem, związany niby Samson, groźny dla morderców nawet po fizycznej śmierci. (…)

Nie ma w tym lesie nawet wierzb płaczących, zdolnych listkowymi łzami wyrazić bezmiar nieszczęścia tych ludzi i tego Narodu… Nie ma więc żadnych łez…”.

Tadeusz M. Płużański


REKLAMA