
14 listopada to smutna rocznica dla wszystkich polskich konserwatystów. Tego dnia, w 1918 roku, przesądzony został los Rzeczypospolitej Polskiej.
Po pierwsze warto przypomnieć, że obchodzenie Dnia Niepodległości 11 listopada to wymysł niemający nic wspólnego z historycznymi faktami. Choć władza państwowa bezrefleksyjnie obchodzi wówczas święto polskiej niepodległości, to to konserwatyści pamiętają, że niepodległość Rzeczypospolitej Polskiej ogłoszono 7 października 1918 roku.
Rada Regencyjna, w skład której wchodzili: abp Aleksander Kakowski herbu Kościesza, Książę Zdzisław Lubomirski herbu Szreniawa bez Krzyża i hrabia Józef Ostrowski herbu Korab, powołując się na 14 punktów Wilsona zaakceptowanych kilka dni wcześniej przez państwa centralne, 7 października 1918 roku proklamowała niepodległość Polski.
Nasze państwo miało stać się docelowo monarchią – tak, jak to było przed rozbiorami. 11 listopada Rada przekazała jedynie Józefowi Piłsudskiemu – socjalistycznemu rewolucjoniście – zwierzchnią władzę wojskową oraz naczelne dowództwo nad wojskiem polskim.
Czytaj więcej: Nie odzyskaliśmy niepodległości 11 listopada. Świętować powinniśmy innego dnia
11 listopada jest więc jedną z tych przykrych rocznic, które przypominają prawicy, o pogrzebanej szansie na odrodzenie Królestwa Polskiego.
Jeszcze smutniejsza jest dzisiejsza data – 14 listopada. To wtedy Rada Regencyjna ostatecznie się rozwiązała. Był to ostateczny koniec marzeń o odrodzonej Polsce, jako o monarchii. Socjalista Piłsudski zagarnął całą władzę zwierzchnią i to on, oraz jemu podobni, budowali późniejszy system II Rzeczypospolitej.
Do końca już później utrzymał się podział polskiej sceny politycznej na lewicę socjalistyczno-etatystyczną spod znaku Sanacji i prawicę nacjonalistyczną (z pojawiającymi się elementami wolnościowymi) spod znaku Endecji. Monarchizm w Polsce jednak zamarł i – niestety – nie odrodził się do dzisiaj.