Podczas Mr Gay podrzynał gardło kukle abpa Jędraszewskiego. Jest wyrok sądu [FOTO]

Marek M.
Marek M., ps. Mariolkaa Rebel, w trakcie konkursu Mr Gay Poland w 2019 roku. (Fot. Facebook/Klub Punto)
REKLAMA

Sąd Okręgowy w Poznaniu, jako sąd II instancji, utrzymał w mocy wyrok sądu rejonowego uniewinniający przebierańca Marka M., przedstawiającego się jako Mariolkaa Rebell, oskarżonego m.in. o nawoływanie do zabójstwa abp. Jędraszewskiego. Wyrok jest już prawomocny.

Prokurator Agnieszka Bortkiewicz po ogłoszeniu wyroku powiedziała mediom, że po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem wyroku, rozważy wniesienie kasacji od tego wyroku.

REKLAMA

W sierpniu 2019 r., podczas wyborów Mr Gay Poland – konkursu piękności tolerastów – w poznańskim klubie Punto, niejaki/niejaka Mariolkaa Rebell wystapił/a na scenie z dmuchaną lalą. Do niej przyklejone było zdjęcie arcybiskupa Jędraszewskiego. W czasie swego show Mariolkaa wbija rękę w gardło symulując podrzynanie gardła. Na swoim wdzianku ma czerwone plamy przypominające krew.

Występ tolerasty Mqariolkii tak się spodobał, że klub uwiecznił je na zdjęciach, a następnie opublikował je na swoje stronie internetowej. Pojawiły się one także mediach społecznościowych. Zgromadzona publiczność była również wielce rozbawiona.

Abp Marek Jędraszewski był wówczas na świeczniku środowisk lewicowych za mówienie o tęczowej zarazie. Podczas homilii w bazylice Mariackiej w Krakowie metropolita podkreślił, że to z powstańczych mogił narodziła się wolna Polska.

Trzeba było długo na nią czekać (…) Czerwona zaraza już nie chodzi po naszej ziemi, ale pojawiła się nowa, neomarksistowska, chcąca opanować nasze dusze, serca i umysły. Nie czerwona, ale tęczowa – mówił abp Jędraszewski.

Proces przebierańca Marka M.

Stołeczna prokuratura oskarżyła Marka M. o publiczne nawoływanie do zabójstwa duchownego, znieważenie arcybiskupa Kościoła rzymskokatolickiego i innych osób tego wyznania oraz o nawoływanie do nienawiści na tle różnic wyznaniowych. Czyny zarzucane mężczyźnie zagrożone są karą do trzech lat pozbawienia wolności.

Proces Marka M. w Sądzie Rejonowym Poznań Stare Miasto w Poznaniu ruszył w maju 2021 roku, czyli po niemal dwóch latach od zdarzenia. Oskarżony nie przyznał się do popełnienia zarzucanych mu przestępstw. Przekonywał, że jego występ podczas zamkniętej imprezy nie służył namawianiu do morderstwa, tylko „miał uwypuklić problem” związany z wcześniejszą wypowiedzią abp. Jędraszewskiego o zagrożeniu „tęczową zarazą”.

W czerwcu br. Sąd Rejonowy Poznań Stare Miasto w Poznaniu wydał wyrok w tej sprawie i uniewinnił oskarżonego. Apelację od tego orzeczenia skierowała pod koniec lipca do Sądu Okręgowego w Poznaniu prokuratura, która domagała się uchylenia wyroku sądu pierwszej instancji i przekazania sprawy sądowi do ponownego rozpoznania. Obrona wnosiła o nieuwzględnienie apelacji prokuratury i utrzymanie w mocy wyroku sądu pierwszej instancji.

Wyrok uniewinniający

W czwartek (15 grudnia 2022 roku) Sąd Okręgowy w Poznaniu utrzymał w mocy wyrok sądu pierwszej instancji; orzeczenie jest już prawomocne.

Sędzia Mariusz Sygrela podkreślił w uzasadnieniu wyroku, że „sąd I instancji sporządził uzasadnienie w sposób niezwykle przejrzysty i czytelny, z którego jasno wynika jaki stan faktyczny ustalił, na jakich dowodach się oparł ustalając stan faktyczny, oraz jakim dowodom odmówił przymiotu wiarygodności. Uczynił to jednocześnie w taki sposób, iż wynika z niego, że zrobił to zgodnie z zasadami doświadczenia życiowego, logicznego rozumowania, a także z nakazami wiedzy. Należy także podkreślić, że sąd w sposób również przejrzysty wskazał dlaczego nie dopatrzył się w zachowaniu oskarżonego znamion ustawowych przestępstw, które zarzuciła mu prokuratura”.

Sędzia odnosząc się do zarzutu sformułowanego w apelacji prokuratury dotyczycącego nieprzesłuchania bezpośredniego szeregu świadków, o których przesłuchanie wnosił prokurator, zaznaczył, że zarzut ten w ocenie sądu nie jest zasadny.

Jak tłumaczył, „nie ulega najmniejszej wątpliwości, że wszyscy ci świadkowie, których domagał się przesłuchania bezpośrednio na rozprawie prokurator, byli słuchani w postepowaniu przygotowawczym. Była to cała grupa świadków, którzy nie opisywali w swoich zeznaniach samego przebiegu zdarzenia, tj. występu oskarżonego w klubie” – mówił.

„Prokurator podnosi w swej apelacji, że przecież byli bezpośrednimi świadkami zdarzenia, wskazuje na naiwność wręcz sądu w twierdzeniu, że oni tak naprawdę nie widzieli przebiegu zdarzenia. Ale prokurator miał szansę przesłuchania tych osób w toku postępowania przygotowawczego i dowiedzenia się od nich wszystkiego, czego byli świadkami – nie udało się to oskarżycielowi publicznemu. Trudno zatem oczekiwać, by po trzech latach od zdarzenia nagle przypomnieli sobie nowe okoliczności, którymi chcieli by się podzielić z sądem (…) Nota bene, gdyby nawet doszło do takiego naruszenia przepisów (przez sąd I instancji – PAP), należałoby wykazać, jaki istotny wpływ na treść orzeczenia one miały – i to oskarżycielowi publicznemu się nie udało” – dodał.

Odnosząc się do kolejnego z zarzutów sformułowanych w apelacji prokuratury, czyli zarzutu błędów w ustaleniach faktycznych, które w konsekwencji – w opinii oskarżyciela – doprowadziły do niedopatrzenia się przez sąd I instancji w zachowaniu Marka M. znamion czynów zabronionych, sędzia wskazał, że „oskarżyciel publiczny nie zgadza się zupełnie z tezą sądu, że w ogóle mieliśmy do czynienia z występem artystycznym”.

„W pewnym momencie uzasadnienia oskarżyciel wręcz nawet wskazuje na naiwność sądu w pewnym zakresie dotyczącym oceny wyjaśnień oskarżonego, a także brak obiektywizmu sądu I instancji w tym zakresie i zarzucił sądowi to, że de facto wszystkie dowody interpretował pod tezę, która z góry przez sąd została przyjęta. Muszę powiedzieć, że to jest poważny zarzut, który gdyby został wykazany przez oskarżyciela publicznego, świadczył by o wyjątkowo złej jakości pracy sądu I instancji, z czym sąd odwoławczy absolutnie zgodzić się nie może” – powiedział.

Sędzia przypomniał także, że oskarżony nie występował w miejscu publicznym. Jak wskazał, nie był to rynek, plac, czy miejsce publiczne, a „miejsce, które służyło tego typu przedstawieniom”. „Zgodzić się tu należy, i z tym nie polemizuje również oskarżyciel publiczny, że ocena występów artystycznych i ich recenzowanie jest poza uprawnieniami organów procesowych (…) nie jesteśmy także od cenzurowania tego typu przedstawień. Natomiast jesteśmy – mówię tutaj zarówno o organach ścigania, jak i o sądzie – od tego, by nie dopuścić do sytuacji, w której pod pretekstem przedstawienia, czy jakiegoś wystąpienia artystycznego przemycane były w rzeczywistości czyny przestępcze” – powiedział.

Sędzia zwrócił w tym miejscu uwagę, że tego typu prezentacje charakteryzują się często przenośnią, nie są dosłowne, co – jak wskazał – „przy odtwarzaniu zwłaszcza zamiaru danej osoby, brać musimy pod uwagę”.

„Chcę tu zwrócić także uwagę na to, że ta ocena nie jest obca organom prokuratorskim. Niewątpliwie trudno nie zauważyć, że w powszechnie funkcjonującemu w sferze publicznej zdarzeniu z 2017 roku, gdzie mieliśmy do czynienia z wieszaniem portretów polityków na szubienicach – oskarżyciel publiczny dokonał oceny także tego pod kątem odwołań historycznych i odwołań do obrazu Norblina – i z tego co wszystkim powszechnie wiadomo – aktu oskarżenia nie wywiódł, dopatrując się właśnie inscenizacji o charakterze związanym z historią i odtworzeniem tego, co było na obrazie” – mówił.

„Natomiast w tej sprawie oskarżyciel publiczny, który zarzucił sądowi brak obiektywizmu i spoglądanie na sprawę pod przyjętą z góry tezę – sam wydaje się w postępowaniu przygotowawczym, tak właśnie postępował” – podkreślił sędzia i dodał, że oskarżyciel publiczny w uzasadnieniu apelacji wskazał np. na to, że „mimika twarzy, wygląd oskarżonego na zdjęciach pokazuje, że nie jest to osoba, która jest zniesmaczona słowami arcybiskupa, a widać na niej zawziętość i chęć właściwie zemsty – to nie są dosłownie przytoczone słowa, ale taki jest ich sens. Sąd odwoławczy musi stwierdzić, że przyglądając się tym zdjęciom ma zupełnie odmienne uczucia, ale w ogóle nie uważam, żeby sam wyraz twarzy mógł być dowodem winy”.

Sędzia wskazał także, że nie ulega wątpliwości, że „słowa, które miały stanowić parafrazę wiersza Józefa Szczepańskiego, a wypowiedziane przez wysokiej rangi przedstawiciela Kościoła mogły wzbudzić u jednych oburzenie, a u innych, zwłaszcza tych, którzy przynależą do społeczności, którą określono mianem 'zarazy LGBT’, miały prawo także poczuć złość – zdaniem sądu byłoby to usprawiedliwione, taka złość właśnie. I jeśli oskarżony twierdzi w swoich wyjaśnieniach, że farba, która miała symbolizować krew celowo przez niego została, ten pojemnik, rozbity czy rozgnieciony na wysokości klatki piersiowej jego, a nie manekina mającego zdjęcie twarzy arcybiskupa – to należy to konkretnie jakimś dowodem podważyć”.

Sędzia przypomniał także, że „jedynym dowodem, który miałby świadczyć o tym, że doszło do podcięcia gardła tejże lalce, był dowód z zeznań jednego ze świadków”. Sędzia wskazał jednak, że świadek ten siedział z boku sceny, światło padało tak, że nie widział nawet czyj wizerunek był na masce i nie miał on możliwości obserwowania całego tego zdarzenia.

Sędzia zaznaczył, że istotną kwestią było w tej sprawie także rozstrzygnięcie w jakim charakterze w tym wystąpieniu oskarżonego był traktowany abp Jędraszewski; jako przedstawiciel Kościoła, czy jako osoba prezentująca swoje poglądy. Dodał, że nie ulega wątpliwości, „że nie to, że mamy do czynienia z arcybiskupem decydowało o zachowaniu oskarżonego – jemu ewidentnie chodziło, jest to zrozumiałe, o słowa jakie on wypowiedział w czasie mszy. I nie można tej wypowiedzi utożsamiać z Kościołem czy z religią, bo niewątpliwie nie można się zgodzić z poglądem, że za +zarazę+ uważa Kościół katolicki ludzi z mniejszości seksualnej, a zatem odnosiło się to do słów i stanowiska prywatnego osoby, która pełni funkcję arcybiskupa” – podkreślił sędzia.

Sędzia wskazał także, że „z tego, co znajduje się w aktach sprawy nie wynika, by oskarżony wzywał kogoś do popełnienia przestępstwa”, a przypomniał, że co do zasady – winę należy wykazać.

Sędzia zaznaczył, że oskarżyciel publiczny „zaproponował stan faktyczny za wpisami internetowymi, które bardzo szybko zostały podchwycone przez różne media, a następnie skomentowane również przez polityków różnych opcji. Tymczasem w sprawie pojawiło się kilka zdjęć, których autor, który umieścił je w Internecie, wcale nie postrzegał tego zdarzenia tak, jak internauci, którzy wyciągnęli wnioski, a za nimi media, co do przebiegu tego zdarzenia. I teraz – nie ma żadnego dowodu, który wskazuje na to, że oskarżony wzywał obecnych na sali po popełnienia zbrodni zabójstwa” – powiedział sędzia.

Oskarżonego, ani jego obrońcy nie było w sądzie w trakcie ogłaszania wyroku.

Prokurator Agnieszka Bortkiewicz z Prokuratury Okręgowej w Warszawie powiedziała mediom po ogłoszeniu wyroku, że po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem wyroku, rozważy wniesienie kasacji od tego wyroku.

REKLAMA