Francuskie „polityczki”, czyli jak tu nie zostać mizoginem

Premier-Borne screen Twitter
REKLAMA

We Francji kobiety w polityce najwyraźniej się nie sprawdzają. Pierwsza kobieta-premier Edith Cresson rządziła 10 miesięcy i wszyscy pozbyli się jej z ulgą. Wysłana do KE zakończyła tam karierę spektakularnym upadkiem i aferą korupcyjną z udziałem jej dentysty-kochanka.

Teraz we Francji coraz głośniej mówi się o dymisji drugiej kobiety na tym stanowisku – Elisabeth Borne. Niezależnie od deklaracji Macrona o konieczności realizacji reformy emerytalnej, skala i gwałtowność protestów przerosła wyobraźnię polityków obozu rządzącego.

REKLAMA

Ofiarą spadku popularności rządzących może być pani premier. Jest podobno coraz bardziej izolowana nawet w swoim obozie politycznym. Podobnie jak Cresson, jest socjalistką, która przeszła do obozu Macrona, co może trochę bronić tezy, że nie tyle nieporadne są w polityce kobiety, co wyznawcy „różowych” idei.

Cresson była lokatorką Hôtel de Matignon tylko przez 10 miesięcy i 18 dni. Elisabeth Borne ma szansę ten „rekord” skracając pobić. To nie tylko wina premier, ale i tego, że na tym stanowisku jest się „zderzakiem” prezydenta, który bierze na siebie odpowiedzialność ‘za to co złe”.

Dymisja nie jest być może kwestią dni, bo byłaby to oznaka słabości Macrona. Bardziej tygodni lub nawet miesięcy. Przyszłość „różowej” Elisabeth Borne nie rysuje się różowo. Dymisji żąda „lud”, ale i politycy.

„Nie tylko straciła legitymację, ale także straciła swoją wiarygodność” – mówiła np. Marine Le Pen po odrzuceniu zaledwie 9 głosami wotum nieufności wobec rządu w parlamencie. Lewica z kolei zupełnie nie przebiera w słowach i nie ma żadnej litości dla swojej dawnej „towarzyszki” z PS.

REKLAMA