Polska traci Chiny, a Chiny tracą Europę Środkową

Flagi Polski i Chin.
Flagi Polski i Chin. Zdjęcie ilustracyjne. / foto: PAP
REKLAMA

Kilka lat temu napisałem artykuł o geopolitycznych wariantach Polski. Rozważając w nim ówczesną sytuację naszego kraju, uznałem, że najlepszym wariantem jest mieć sojusznicze lub przyjazne stosunki z USA, z Chinami oraz z państwami Europy Środkowo-Wschodniej znajdującymi się w regionie tzw. Trójmorza jako antidotum na gnębiące nas w przeszłości niemiecko-rosyjskie kleszcze.

Zaznaczyłem, że ta geopolityczna konfiguracja jest możliwa pod warunkiem niepogarszania się relacji amerykańsko-chińskich, których ewentualny postępujący regres zmusi nas do wybrania jednej ze stron. Jednocześnie dodałem, że najlepszym przyjacielem Polski jest sama Polska w tym sensie, że nikt nie zadba tak o nasze interesy, jak my sami. Napisałem, że mamy niewykorzystane rezerwy i konieczne są głębokie reformy, zbrojenie się i posiadanie broni jądrowej.

REKLAMA

Od tego czasu sytuacja w tej sprawie się zmieniła. Na plus należy zaliczyć bardzo dobre jak na razie relacje z USA zarówno polityczne, jak i wojskowe. Agresja Rosji na Ukrainę spowodowała ściślejszą współpracę Polski nie tylko z krajami Trójmorza, ale także z Międzymorza, w tym również z tymi, z którymi przed tą agresją nasze relacje nie były najlepsze, np. z Ukrainą i z Litwą.

Plusem również są nasze intensywne zbrojenia czyniące nas jednym z najbardziej uzbrojonych państw w Europie. Gorzej jest z reformami, które zmieniłyby krępujący nas państwowy biurokratyzm w kierunku większej wolności gospodarczej i poprawiłyby także polityczną atmosferę. Konieczne jest również posiadanie broni jądrowej, która w znaczniej mierze przełamałaby strategiczną samotność Polski w sytuacji ewentualnej utraty sojuszników.

Niestety jest też minus w postaci postępującego pogorszenia się relacji z Chinami, będący pokłosiem coraz większego regresu w relacjach amerykańsko-chińskich. USA zajmują w tej sprawie bardzo zdecydowane stanowisko, żądając od swoich sojuszników faktycznego zamrożenia ich relacji z Chinami, aż do dokonania decoupingu (rozdzielenia się). Temu naciskowi ulega niestety stopniowo Polska. Dowodem na to są słowa premiera Mateusza Morawieckiego wypowiedziane w czasie jego niedawnej wizyty w USA podczas spotkania w znanym think tanku Atlantic Council.

Wolta premiera Morawieckiego

Premier wypowiedział słowa stanowiące zaprzeczenie naszej dotychczasowej polityki w stosunku do Chin i będące odstępstwem od naszej neutralnej postawy względem konfliktu pomiędzy Chińską Republiką Ludową a Republiką Chińską, czyli, jak się powszechnie pisze: pomiędzy Chinami a Tajwanem.

„Nie można dzisiaj i jutro ochronić Ukrainy, mówiąc, że Tajwan to nie jest nasza sprawa. Trzeba wspierać Ukrainę, jeżeli chcemy, aby Tajwan pozostał niezależny. Jeżeli Ukraina zostanie podbita, następnego dnia Chiny mogą zaatakować Tajwan. Widzę tutaj bardzo duży związek, dużo zależności pomiędzy sytuacją w Ukrainie a sytuacją na Tajwanie i Chinach” – powiedział polski premier.

W ten sposób Morawiecki zrobił pierwszy krok do wciągnięcia nas w ten wschodnioazjatycki konflikt pomiędzy Chińczykami z kontynentu i Chińczykami/Tajwańczykami z wyspy oraz stojącymi za tymi ostatnimi Amerykanami. Z punktu widzenia polskich interesów ten konflikt jest nam zupełnie niepotrzebny. Niestety Amerykanie, którzy są w tej chwili gwarantami bezpieczeństwa Polski i całego regionu Europy Środkowo-Wschodniej, żądają tego od swoich sojuszników. Przypomina to feudalne relacje, kiedy senior bronił swoich wasali, a oni w zamian mieli obowiązek stawić się zbrojnie na wyprawę na żądanie seniora.

Zaskakująca wolta

Do tej pory prezydent Andrzej Duda oraz nasze Ministerstwo Spraw Zagranicznych bardzo dbali o utrzymywanie poprawnych stosunków z ChRL. Mimo powolnego osłabiania się relacji między Warszawą a Pekinem, były one ciągle poprawne. Dbano przede wszystkim o jednoznaczne stanowisko Polski w sprawie najważniejszej dla Pekinu, to jest uznawanie przez Warszawę zasady istnienia jednych Chin. Zasada mówiąca, że istnieją jedne Chiny mające dwa różne systemy, jest podstawą utrzymania dyplomatycznych relacji z ChRL. Wystąpienie Morawieckiego jest cezurą w tej sprawie. Polski premier w swoim wystąpieniu dał powody do komentarzy i pytań o to, czy Polska nadal uznaje ww. zasadę.

Bardzo szybko też doczekaliśmy się chińskiej reakcji. Na internetowej stronie ambasady ChRL w Warszawie zamieszczono oświadczenie zatytułowane: Oświadczenie Rzecznika Ambasady Chin w Polsce na temat błędnej wypowiedzi dotyczącej kwestii Tajwanu wygłoszonej przez polskiego urzędnika.

„13 kwietnia, pewien polski urzędnik państwowy w czasie spotkania z przedstawicielami amerykańskiego think-tanku wygłosił przemówienie, podczas którego otwarcie porównywał kwestie Tajwanu i Ukrainy oraz wysnuł bezpodstawne twierdzenie głoszące, że jeśli Ukraina przegra wojnę, to Chiny kontynentalne następnego dnia zaatakują Tajwan. Z tego powodu chińska strona wyraża silne niezadowolenie i zdecydowany sprzeciw. Tajwan jest nierozłączną częścią terytorium Chin, a kwestia Tajwanu jest w pełni sprawą wewnętrzną Chin, która diametralnie różni się od kwestii Ukrainy, nie ma między nimi żadnego porównania. […] Wszelkie próby wykorzystywania kwestii Ukrainy jako pretekstu do insynuowania relacji z kwestią Tajwanu są mającą ukryte motywy polityczną manipulacją, bezmyślnym deptaniem zasady poszanowania suwerenności narodowej i integralności terytorialnej oraz rażącą ingerencją w wewnętrzne sprawy Chin.

Zasada jednych Chin jest przyjętą normą w stosunkach międzynarodowych i politycznym fundamentem stosunków chińsko-polskich. Wzywamy związanego z tą sprawą polskiego urzędnika do pełnego zrozumienia wysokiej wrażliwości kwestii Tajwanu, sumiennego przestrzegania zasady jednych Chin, zachowywania ostrożności w czynach i słowach dotyczących kwestii Tajwanu oraz unikania zakłócania relacji chińsko-polskich”.

To dość mocne w słowach stanowisko chińskiej strony jak na międzynarodowe relacje. Warto też zwrócić uwagę na ton chińskiej wypowiedzi. Niewymienienie z imienia i z nazwiska oraz z funkcji premiera Mateusza Morawieckiego, a nazwanie go „polskim urzędnikiem państwowym” jest wyrazem lekceważenia i pokazania swojej przewagi jako mocarstwa. Jest to próba dyplomatycznego ukarania mniejszego przez większego, słabszego przez silniejszego. Trzeba jednak przyznać, że jest to niestety norma w traktowaniu słabszych przez mocarstwa. Należy przypomnieć, że nasi obecni najlepsi sojusznicy, Amerykanie, kiedy za prezydentury Baracka Obamy uznali, że nie po drodze im z Polską, że potrzebny jest reset z Rosją, to w sposób bezwzględny ogłoszono rezygnację z planów tarczy antyrakietowej, której baza pocisków przechwytujących miała być zbudowana w Polsce. Rezygnację ogłoszono dniu 17 września, w dzień bardzo bolesny dla Polaków, w 70. rocznicę sowieckiego najazdu na Polskę w 1939 r. Nie musiano tego robić w tym dniu, ale postanowiono upokorzyć Polskę i pokazać, kto tu jest panem.

Dyplomatyczne przepychanki

Warto jeszcze przypomnieć zachowanie Rosjan po okradzeniu dzieci rosyjskich dyplomatów przez jakichś opryszków w Warszawie. W odpowiedzi zaczęto bić polskich dyplomatów w Rosji. Coś niesłychanego, ale potwierdzającego, że Rosja nie jest państwem cywilizowanym, ale moskiewskim chanatem.

W porównaniu z tymi wydarzeniami reakcja chińska wydaje się stonowana.

Jak należy ocenić wystąpienie premiera? Nasze sympatie są po stronie Tajwanu, który jest państwem demokratycznym, z obywatelską wolnością. Nie ma tam cenzury ani zamykania przeciwników politycznych w więzieniach i obozach. Ponadto wydaje się, że przewidywanie Morawieckiego, że sukces Rosji w wojnie z Ukrainą zwiększy prawdopodobieństwo inwazji na Tajwan, nie jest pozbawione słuszności.

W polityce jednak ważniejsze od sympatii są interesy, a te nakazują nam utrzymywanie dobrych relacji z ChRL mimo wielu krytycznych uwag odnośnie polityki tego państwa. Tak też czynią nasi sojusznicy z NATO i z UE. Pisaliśmy o wizytach prezydenta Francji Emmanuela Macrona i kanclerza Niemiec Olafa Schulza w Pekinie zabiegających o jak najlepsze relacje polityczne i gospodarcze z Chinami. Podobnie postąpił w stolicy Chin premier Hiszpanii Pedro Sanchez, a ostatnio prezydent Brazylii Luis Lula da Silva, który nawet zgodził się na wymianę handlową płatną w chińskich Juanach, co jest ciężkim ciosem dla amerykańskiego dolara. Żadnemu z tych liczących się w świecie państw nie przychodzi na myśl, żeby poświęcić swoje relacje z Chinami dla Tajwanu.

Co w takim przypadku powinniśmy czynić? Najrozsądniejsze byłoby zająć takie stanowisko, które w tej sprawie pokrywałoby się ze stanowiskiem UE i NATO. Mamy już pewne doświadczenie, czym się kończy wybieganie przed szereg. W 2019 r. zostaliśmy niejako zmuszeni przez USA do zorganizowania tzw. konferencji bliskowschodniej zlekceważonej przez największe państwa UE oraz liczące się państwa z regionu Bliskiego Wschodu. Konferencja przemieniła się wbrew naszym interesom w permanentną połajankę Iranu. Ponadto jeden z zaroszonych gości izraelski premier Benjamin Netanjahu pozwolił sobie na skandaliczną i nieprawdziwą wypowiedź względem gospodarzy: „Polski naród współpracował z nazistowskim reżimem zmierzającym do wymordowania Żydów”, myląc naród z grupą tzw. szmalcowników stanowiących promil naszego narodu.

Należy również przestrzegać polityki „jednych Chin”. Nikt niczego innego nie robi. Polityka ta została uzgodniona pomiędzy USA a ChRL. Nie neguje jej nawet Tajwan. Prezydent Tsai Ing-wen zapytana, czy zostanie zmieniona nazwa państwa na Republikę Tajwanu, zaprzeczyła, mówiąc, że nazwa naszego państwa to Republika Chińska. W Tajpej uważa się, że oni nadal są Chinami, których granice formalnie obejmują Chiny kontynentalne.

Warto dodać, że w przypadku, gdy Chiny staną się aktywnym graczem, który będzie miał znaczny udział w doprowadzeniu do pokoju między Rosją a Ukrainą, a potem – co jest bardzo prawdopodobne – stanie się jednym z kluczowych inwestorów w odbudowie Ukrainy, to nasze złe stosunki z Pekinem będą niekorzystnie oddziaływać na nasze stosunki z Kijowem.

Chiny tracą Środkową Europę

Kiedy w 2012 r. powstała inicjatywa współpracy Chin z państwami Europy Środkowo-Wschodniej, nadzieje związane były m.in. z napływem znacznego chińskiego kapitału do naszego regionu. Tak się jednak nie stało. Ten format zwany 16 + 1 stał się raczej forum załatwiania interesów Chin z państwami EŚW, a nie platformą Win-Win. Pandemia Covid-19 i wzmagający się konflikt amerykańsko-chiński osłabiły i zminimalizowały znaczenie tej współpracy.

Dlatego też część krajów straciło zainteresowanie tą platformą. Najbardziej krytyczne stanowisko zajęła Litwa, która podniosła rangę gospodarczego przedstawicielstwa Tajwanu w Wilnie, narażając się na chiński bojkot. Krytyczne stanowisko zajęły też Estonia i Łotwa, a nawet ostatnio prochińska i prorosyjska Serbia, która w końcu zdecydowała się potępić agresję Rosji na Ukrainę, co świadczy o zmniejszaniu się chińskich wpływów. Wzajemną niechęć wzmogły szokujące słowa chińskiego ambasadora Lu Shaye we Francji, który zakwestionował niepodległość postsowieckich republik mówiąc: „Państwa posowieckie nie mają określonego statusu, ponieważ nie ma żadnych umów międzynarodowych potwierdzających ich suwerenność”.

Wypowiedź ta spotkała się z reakcją państw bałtyckich, z podkreśleniem, że Chiny w ten sposób same eliminują się jako ewentualny negocjator pokoju na Ukrainie. Protestował Kijów i Kiszyniów, a także francuski MSZ. Wypowiedź Lu Shaye odczytano jako przyzwolenie dla Rosji zaprowadzenia swojego porządku na terenie byłego Związku Sowieckiego. Niewątpliwie pogorszyła ona wizerunek Chin w Europie Środkowo-Wschodniej, więc chiński MSZ odciął się od swego ambasadora, wskazując, że państwa posowieckie (Ukraina, Litwa, Łotwa, Estonia, Mołdawia) należą ONZ, a to oznacza uznanie ich za suwerenne i niepodległe przez całą społeczność międzynarodową, w tym także przez Chiny.

Niemniej nie ulega wątpliwości, że w ciągu dekady, jaka upłynęła od rozpoczęcia strategicznej współpracy Chin z krajami EŚW, pogorszył się wizerunek i nastąpił spadek zaufania do Chin w naszym regionie i ten trend przy przewidywanym dalszym nacisku USA na ograniczanie relacji naszych państw z Pekinem będzie się wzmagał.

REKLAMA