Rozwód Ziobry z Kaczyńskim

Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro Źródło: PAP
Jarosław Kaczyński, Zbigniew Ziobro Źródło: PAP
REKLAMA

Rozwód polityczny Jarosława Kaczyńskiego ze Zbigniewem Ziobrą, to jeden dwóch najgorętszych tematów politycznych w Polsce. Drugim jest stan zdrowia Kaczyńskiego. Szef PiS po wielu tygodniach ograniczonej aktywności politycznej w końcu pojechał „w Polskę”. Widać, że jest zmęczony, mówi niespójnie. W kwietniu podczas kładzenia kwiatów z okazji kolejnej rocznicy katastrofy smoleńskiej (chociaż Kaczyński ogłosił, iż był to „zamach”, to większość polityków i mediów PiS wciąż nazywa to katastrofą…) wyraźnie się pogubił i zdawał się przez chwilę nie wiedzieć, gdzie się znajduje. Na ewidentne problemy zdrowotne nakłada się Kaczyńskiemu problem ze Zbigniewem Ziobrą.

Lider Suwerennej Polski, która zmieniła nazwę w ostatnich dniach z Solidarnej Polski poważnie przygotowuje się do samodzielnego startu w wyborach. „Jarku i Zbyszku, skoro zdecydowaliście się na rozwód, to czy wiecie, jakie pytanie zadaje sąd podczas rozprawy rozwodowej?” – szydził z kłopotów w relacjach Ziobry i Kaczyńskiego mecenas Roman Giertych. To słynne pytanie sądu, to oczywiście, czy nastąpił trwały i nieodwoływany rozkład pożycia małżeńskiego i kiedy para po raz ostatni uprawiała seks.

REKLAMA

Ostry żart Giertycha dobrze wpasowuje się w sytuację w tzw. Zjednoczonej Prawicy, czyli sojuszu PiS z mniejszymi partyjkami. W obliczu kryzysu i poważnego ryzyka utraty władzy po wyborach na jesieni Kaczyński i jego kompani coraz mocniej rywalizują między sobą. A Kaczyński nie ma zwyczajnie siły, aby wszystko ogarniać, bo nie starcza mu zdrowia. Notowania partii władzy spadają, a Jarosław Kaczyński wygląda jak Polska gospodarka, czyli nie najlepiej

Problemy byłego następcy tronu

Zbigniew Ziobro musiał zmienić nazwę partii. Z Solidarna Polska padło na Suwerenna Polska. Zmiana była konieczna, bo sprawozdania finansowe Solidarnej Polski zostały odrzucone i nie będzie ona mogła otrzymywać dotacji. Obecnie Ziobro musi zaś coraz poważniej brać pod uwagę scenariusz, że będzie startował samodzielnie. Grozi mu bowiem sytuacja, w której Kaczyński przy samym końcu rejestrowania list wyborczych dokona zmian i wyrzuci część ludzi Ziobry. Ten próbował się zabezpieczyć, żądając wspólnej kontroli nad zebranymi podpisami. Ale Kaczyński odmówił. Miał również nie zgodzić się na oferty Ziobry o miejscach na liście, bo ten przesadził z żądaniami. Według naszych rozmówców Ziobro wysunął żądanie 80 miejsc z szansami na wejście do Sejmu. Miało to być sprytną taktyką negocjacyjną. Ale Kaczyński zwyczajnie nie podjął rozmów.

Ziobro zaczął więc atakować. Najpierw do mediów trafiła sprawa siostry premiera Anny Morawieckiej, która w 2019 r. była zatrudniona na fikcyjnym etacie w urzędzie miejskim w Trzebnicy. Kwity w tej sprawie od kilku lat leżały sobie w prokuraturze. Anny Morawieckiej nikt w pracy nie widział. „Gazeta Wyborcza”, która ujawniła aferę, publikowała na bieżąco zmieniające się wersje urzędników, gdzie pracować miała siostra premiera i jakie zadania wykonywać. Afera może nie powala skalą wyłudzonych pieniędzy (etat urzędniczki, to kilka tysięcy miesięcznie), ale liczba przestępstw, które zostały popełnione przy fikcyjnym zatrudnieniu i rozliczaniu siostry premiera poraża. Sama Morawiecka miała pełny etat we Wrocławskim Domu Literatury. Kontrolująca urząd Najwyższa Izba Kontroli podała, że referatu, w którym miała pracować Morawiecka w ogóle nie było.

Równolegle pojawiła się informacja, że prokuratura wszczęła śledztwo z zawiadomienia Marka Falenty na Donalda Tuska. Skazany za nielegalne podsłuchiwanie polityków biznesmen domaga się ukarania byłego premiera za to, że nasłał kontrolę na jego firmę, która importowała rosyjski węgiel, co skutkować miało tym, iż ją utracił. Przewrotność Ziobry w tym wypadku polega na tym, że afera Falenty z podsłuchami bardzo mocno uderza w PiS i osobiście w Mateusza Morawieckiego. W 2019 r., gdy Falenta został złapany przez policję w Hiszpanii i oczekiwał na przewiezienie do Polski, aby odsiedzieć 2,5 roku więzienia, to do mediów trafiły dwa listy biznesmena.

Pierwszy adresowany do Jarosława Kaczyńskiego, w którym biznesmen przypominał swoje zasługi dla władzy PiS. Przypominał, że to politycy PiS polecili mu kontynuować nielegalne nagrywanie polityków PO. Generalnie ten list po zmianie władzy będzie powodem wszczęcia śledztwa przeciwko politykom PiS, tak Jarosławowi Kaczyńskiemu o współudział w przestępczym nagrywaniu polityków i następnie przekazywaniu taśm do mediów. Falenta wymienił nazwiska szeregu funkcjonariuszy służb specjalnych i dziennikarzy, którzy we współpracy z nim mieli doprowadzać do zmiany władzy w Polsce. List do Kaczyńskiego był w uniżonym tonie, ale stanowił poważne oskarżenie.

Znacznie ostrzejszy był list do prezydenta Andrzeja Dudy. Falenta domagał się ułaskawienia i groził, że odpali nagrania z ludźmi PiS, na których będą dowody, co mu obiecywano.

Oprócz tego jest też kwestia zaginionej taśmy z podsłuchanej rozmowy Mateusza Morawieckiego. Podczas tej rozmowy obecny premier miał opowiadać o wyciąganiu pieniędzy z banku „na słupy”. O tej taśmie wiadomo z zeznań kelnerów, którzy jej treść opisali śledczym (kelnerzy dostali wyroki w zawieszeniu w tej sprawie). Rozpoczęcie śledztwa w tej sprawie przez Ziobrę, to wbrew pozorom nie jest jakieś wielkie zagrożenie dla Donalda Tuska, ale właśnie dla ludzi PiS. Daje to też Ziobrze i jego ludziom możliwość szukania brakujących nagrań. Ziobro bowiem potrzebuje mocnych kwitów, które sprawią, iż Kaczyński nie odważy się go wyrzucić z list wyborczych.

Słabnące zdrowie Kaczyńskiego generuje problem. Powoduje dodatkowe tarcia w gronie potencjalnych następców. Wśród jego następców w partii politolog prof. Antoni Dudek wymienia Joachima Brudzińskiego, Beatę Szydło, Mateusza Morawieckiego. Ale w mojej ocenie największe szanse ma właśnie Zbigniew Ziobro. Co prawda nie zostanie wpuszczony do PiS, ale może ogłosić zbiórkę pod swoim sztandarem. Nie musi być to spowodowane zgonem Kaczyńskiego. Może być realny scenariusz, gdy Kaczyński po prostu z powodu słabego zdrowia nie będzie w stanie aktywnie uczestniczyć w politycznych grach.

Osobnym teatrem tego konfliktu jest spór o władzę w Trybunale Kaczyńskiego, kiedyś zwanym Konstytucyjnym. Od grudnia ubiegłego roku część sędziów z prof. Mariuszem Muszyńskim i Bogdanem Świączkowskim (były zastępca Ziobry) na czele kwestionuje, iż Julia Przyłębska jest prezesem. Domagają się wyboru nowego szefa TK. Bez tego nie chcą uczestniczyć w procedowaniu wyroków. A PiS pilnie chce, aby TK stwierdziło, że ustawa o przekazaniu sądów dyscyplinarnych do Naczelnego Sądu Administracyjnego jest zgodna z Konstytucją. Ma to bowiem spowodować uruchomienie pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy.

Pieniędzy, których PiS desperacko potrzebuje przed wyborami. Nawet jeżeli nie fizycznie, to sama informacja, że środki zostaną odblokowane, wpłynie pozytywnie na gospodarkę. Sędziowie „buntownicy” pod wodzą prof. Muszyńskiego są jednak nie ubłagani – chcą wyboru nowego prezesa. W ubiegłym tygodniu prof. Muszyński na swoim blogu zamieścił szokujące wpisy o ofertach, które otrzymał. „W sumie to możecie sobie nie chodzić na sprawy. Ale przyjdźcie na tę jedną. Załatwi się wyrok, dostaniemy KPO, a po wyborach to się tę ustawę uchyli” – taki komunikat miał otrzymać jeden z kolegów z TK sędziego Muszyńskiego.

Sam prof. Muszyński to ciekawa postać. To były oficer wywiadu cywilnego. Kilka lat temu „Gazeta Wyborcza” pisała, że był oficerem prowadzącym samej… Julii Przyłębskiej i jej męża Andrzeja Przyłębskiego (wówczas, gdy pisała to Wyborcza, był on ambasadorem w Niemczech). Ta szokująca informacja już „przyschła”, ale pokazuje, iż gra wokół pisowskiego TK to zawody graczy wagi ciężkiej. Prof. Muszyński dał do zrozumienia, że nie odpuści. W odpowiedzi PiS zgłosił ustawę, aby obniżyć wymaganą liczbę sędziów, którzy będą uznawani za Zgromadzenie Ogólne i będą mogli sądzić sprawy. Sęk w tym, że bez posłów Ziobry nie są w stanie tej ustawy uchwalić. Z kolei zaś opozycja nie ma żadnego interesu, aby przykładać rękę do dalszej demolki państwa prawa i pomaganiu PiS w zdobyciu kasy z Unii Europejskiej.

Całość tego, co się dzieje obecnie w polskiej polityce, ma nieciekawe tło: coraz gorsze wyniki gospodarcze. Wiele wskazuje na to, że nadchodzące wybory nie tyle wygra opozycja, co przegra je PiS, gdy do ogromnej inflacji doszlusuje wzrost bezrobocia i coraz gorsze możliwości zarabiania pieniędzy dla firm.

REKLAMA