Polska i Ukraina. Przygotujmy się na twarde lądowanie

Flagi Polski i Ukrainy.
Flagi Polski i Ukrainy. / Fot. PAP
REKLAMA

Coraz częściej mówi się o zakończeniu wojny na Ukrainie, mimo że działania na froncie przeczą, żeby zmierzała ona do końca. Niemniej główny gracz w tej wojnie, ale nie będący bezpośrednim uczestnikiem, czyli USA, intensywnie pracuje nad stworzeniem takich opcji porozumienia, które mogłyby umożliwić obu stronom zaakceptowanie przynajmniej zawieszenia broni. Jest to arcytrudne, biorąc pod uwagę trudność pogodzenia się z brakiem sukcesu przez rosyjski imperializm, a także pogodzenia się przez Ukrainę z brakiem możliwości wyzwolenia wszystkich okupowanych terenów.  

Dla prezydenta Rosji Władimira Putina ten brak sukcesu może spowodować utratę nie tylko fotela prezydenta, ale i życia. Niewiele lepszą przyszłość ma prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. Jemu rodacy nie wybaczyliby podpisania zgody na utratę jakiejkolwiek części okupowanych terytoriów.

REKLAMA

Zanim po zawieszeniu broni zostanie podpisane ostateczne porozumieniu kończące wojnę, to wcześniej państwa popierające Ukrainę muszą stworzyć system dotyczący bezpieczeństwa tego kraju.

Bezpieczeństwo dla Ukrainy

Jak będzie przedstawiała się kwestia gwarancji bezpieczeństwa dla Ukrainy po zakończeniu wojny? Sądzono, że będziemy wiedzieli więcej po lipcowym szczycie NATO w Wilnie, który odbył się 11-12 lipca. Aktualnie istnieją trzy scenariusze.

Gwarancje bilateralne. To rozwiązanie polegające na zawarciu przez Ukrainę czterech osobnych lub wspólnych porozumień z USA, z Wlk. Brytanią, z Francją i z Niemcami, które to państwa gwarantowałyby Ukrainie jej bezpieczeństwo. O tej koncepcji, dyskutowanej od kilku miesięcy, Zełenski mówił w Wilnie. Jest ona podobna do innej koncepcji, o której mówił ponad rok temu, przy czym jako gwarantów wymieniał: USA, Wlk. Brytanię, Turcję czy Włochy.

Obecny pomysł udzielenia gwarancji przez cztery państwa przypomina niesławne memorandum budapesztańskie z 1994 roku, w którym USA, Wlk. Brytania i Rosja gwarantowały nienaruszalność granic i integralność terytorialną Ukrainy w zamian za zrzeczenie się broni atomowej. Kijów przekazał swój arsenał nuklearny Moskwie. Co było dalej, wszystkim jest doskonale znane.

Propozycja Zełenskiego zawierała dość konkretne punkty mające być realną gwarancją dla bezpieczeństwa Ukrainy, w tym konsultacje w ciągu trzech dni od rozpoczęcia agresji na ten kraj, po których państwa-gwaranci byliby zobowiązani udzielić militarnej pomocy oraz zamknąć niebo nad Ukrainą. Jednym z punktów było również zobowiązanie do niesprzeciwiania się przystąpieniu Ukrainy do UE. Nie wiadomo, czy na tego rodzaju propozycje zgodziliby się aktualni kandydaci do gwarantowania bezpieczeństwa tego kraju (USA, Wlk. Brytania, Niemcy, Francja). Należy jeszcze raz zwrócić uwagę, że wśród gwarantów mają być państwa, które z niecierpliwością czekały na klęskę Ukrainy, żeby powrócić do swoich dobrych relacji z Rosją zgodnie z wielokrotnie powtarzaną tezą business as usual. Paradoksem jest, że gwarantem miały być Niemcy, państwo de facto bez armii, poza tym niegraniczące z Ukrainą, podobnie zresztą jak inni gwaranci. To słaba strona gwarantów, a najlepszy dostęp do tego kraju wiedzie przez Polskę. Same tego rodzaju gwarancje bez stacjonowania militarnej siły państw-gwarantów na terytorium Ukrainy są tyle warte co papier, na którym gwarancje byłyby udzielone.

Członkostwo w NATO byłoby najlepszą gwarancją bezpieczeństwa dla Ukrainy (z perspektywy tego kraju), ale ono jest obecnie niemożliwe. USA i Niemcy nie chcą się zgodzić na to z różnych powodów. USA – ponieważ jako najsilniejsza armia NATO ponosiłyby największą odpowiedzialność za gwarancje nienaruszalności granic Ukrainy, stając się bezpośrednim wrogiem Rosji. Amerykanie tego nie chcą, ciągle uważając, że z Rosją można się dogadać. Ponadto musieliby rozdwoić swoje siły, których gros jest przeznaczone do ewentualnego zbrojnego konfliktu z Chinami. Niemcy też stanowczo tego nie chcą. Są oni jeszcze bardziej przekonani do możliwości powrotu dobrych relacji z Rosją po zakończeniu wojny. Na inne kraje NATO jest wywierana presja. Używany jest przy tym atomowy straszak, że wysłanie wojsk daleko na wschód zdecydowanie zwiększy możliwość wybuchu III wojny światowej.

Informacje z wileńskiego szczytu NATO sugerowały, że Polska, kraje bałtyckie, Rumunia, Bułgaria, Szwecja, a nawet Francja były za przyjęciem Ukrainy do Sojuszu, oczywiście w jakimś uzgodnionym czasie, po zakończeniu wojny.

Kolektywne bezpieczeństwo. Świat Zachodni ma długą tradycję egzystowania cudzym kosztem. Od wypraw Kolumba zaczęto tworzyć kolonialne imperia niewolnicze, spychając miliony ludzi w niewyobrażalną nędzę, zabierając im wolność i przynosząc niekończące się cierpienia. Częścią tej strategii egzystowania na cudzy koszt była umiejętność prowadzenia wojen cudzym kosztem. O Wlk. Brytanii, głównym mocarstwie kolonialnym, mówiono, że zawsze będzie prowadziła wojnę do ostatniego żołnierza sojuszniczego. Armie sojusznicze starano się przekształcić w mięso armatnie. Klasycznym przykładem są wojny napoleońskie, podczas których pruskie, rosyjskie, austriackie i hiszpańskie armie, mimo finansowej pomocy brytyjskiej, ponosiły niezliczone porażki, tracąc dziesiątki tysięcy żołnierzy. Brytyjczycy de facto pojawili się na polu bitwy trzykrotnie: najpierw pod Trafalgarem roznieśli flotę francusko-hiszpańską, potem, gdy Napoleon zaczął przegrywać, wyzwolili Hiszpanię i na końcu zadali mu cios w bitwie pod Waterloo. Mistrzostwo świata w politycznej skuteczności. My również przeszliśmy przez to doświadczenie, stając się mięsem armatnim Zachodu we wrześniu 1939 roku. Teraz tym mięsem są Ukraińcy, finansowani przez Zachód. Otrzymują jednak tyle broni i pieniędzy, żeby nie zostali pokonani, ale też, żeby nie za bardzo uszkodzili Rosję. Ta wojna jest asymetryczna. To znaczy, że Rosja ma prawo bombardować obiekty cywilne, ukraińskie miasta, ale Ukrainie Zachód nie pozwala ani uderzać na cele w Rosji, ani też przeprowadzić ofensywy na terenie Rosji. Dla egoistycznego i hedonistycznego Zachodu śmierć dziesiątków tysięcy ukraińskich chłopców nie ma znaczenia. Liczy się tylko ich interes, który oni definiują jako obawa przed użyciem broni jądrowej przez przegrywająca Rosję i strach przed rozpadem Rosji i dostanie się tejże broni w niepowołane ręce. 

Teraz cyniczny Zachód myśli, jak wykiwać Ukrainę, to znaczy wmówić jej, że coś jej daje, gdy się nie daje tego, czego ona chce.  

Ostatecznie wydaje się, że zwyciężyła właśnie ta trzecia koncepcja. Jest ona podobna do gwarancji bilateralnych – z tą różnicą, że teraz to państwa G7 mają dać wspólne gwarancje bezpieczeństwa dla Kijowa, ale wcześniej, profilaktycznie, zablokowano wniosek Ukrainy o wstąpienie do NATO.                  

Szczyt obłudy 

Warto zapoznać się z tym całym pustosłowiem, żeby zrozumieć całą obłudę zachodnich decydentów. W komunikacie z 11 lipca, podczas spotkania NATO w Wilnie, oświadczono, że przyszłość Ukrainy jest w NATO. Oświadczono, że rozmowy o przyjęciu mogą rozpocząć się, wtedy kiedy Ukraina spełni przedstawione jej warunki. Jakie – jeszcze nie określono. Mówi się jedynie ogólnie o reformach i walce z korupcją. Ponieważ korupcja na Ukrainie ma charakter wręcz genetyczny, oznacza to, że rozmowy o przystąpieniu do NATO będzie można odkładać niemal w nieskończoność. Finalnie do rozmów będzie można przystąpić, kiedy Ukraina spełni warunki, które są nieznane. Do tej pory najbogatsze państwa świata zachodniego będą gwarantowały bezpieczeństwo kraju nad Dnieprem, ale w jaki sposób – nie wiadomo.                       

Dla Ukraińców najbardziej liczą się gwarancje bezpośredniej pomocy wojskowej w postaci natowskich brygad lub brygad armii krajów-gwarantów stacjonujących na ich terenie. Uważają oni słusznie, że tylko taka pomoc będzie się najbardziej liczyła, kiedy wróci zagrożenie w postaci nowej agresji Rosji, co przypuszczalnie może mieć miejsce za kilka lat. To będzie prawdziwą gwarancją bezpieczeństwa, ale wątpliwe, by Zachód się na to zgodził. 

Trudno prawdziwą gwarancją nazwać obietnice dalszych dostaw sprzętu i szkolenia wojskowego oraz pomoc w odbudowie przemysłu zbrojeniowego w celu ostatecznego przejścia armii ukraińskiej z militarnej kultury sowieckiej do natowskiej, a które mają być kontynuowane po zakończeniu wojny z Rosją. To będzie pomoc, a nie gwarancje. Taką obietnicę pomocy wyraził sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg, mówiąc, że Sojusz będzie Ukrainę popierał, tak długo, jak będzie trzeba. 

Sprytem i obłudą można nazwać likwidację dwuetapowej drogi dojścia Ukrainy do NATO, którą przedstawiano jako ułatwienie dla kandydata do Sojuszu. Jest dokładnie odwrotnie. Likwidacja pierwszego etapu, czyli tzw. mapy drogowej (Membership Action Plan), oznacza, że zostały zniesione warunki przystąpienia. Kiedy nie ma warunków, które można spełnić, zawsze można powiedzieć, że kandydat jeszcze się nie nadaje. Nic dziwnego, że prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski wyjeżdżał z Wilna zły albo bardzo zły. Brak harmonogramu przyjęcia Ukrainy do NATO określił jako nonsens. Na wiecu w Wilnie dał upust swojemu znacznemu rozgoryczeniu, z którego przebijał widoczny brak wiary, że NATO może uczynić Ukrainę bezpieczną.   

W sumie Zełenski otrzymał deklaracje typu: nie uznamy żadnych rosyjskich aneksji łącznie z Krymem i mgliste deklaracje o przyszłości Ukrainy w NATO. Warto przypomnieć, że USA np. nigdy nie uznały aneksji krajów bałtyckich dokonanej w 1940 roku przez Związek Sowiecki. Nie miało to znaczenia dla współpracy z Sowietami w czasie wojny, a Bałtowie musieli egzystować przez pół wieku w sowieckiej niewoli.                                                                    

Realnie prezydent Zełenski otrzymał zero konkretów poza tym, co ma, bo tzw. kolektywne bezpieczeństwo w postaci dostaw i szkoleń istnieje od dawna. Pewną różnicą będzie, że teraz w pomoc zostanie zaangażowanych więcej krajów, co oznacza zmianę ilościową, ale nie jakościową. W tej sytuacji za kosmetyczną zmianę można uznać powstanie Rady NATO-Ukraina. Z pewnością usprawni ona konsultacje, ale nie poprawi bezpieczeństwa, ponieważ proces podejmowania decyzji w tej sprawie faktycznie nie jest podejmowany w kwaterze głównej NATO, ale na szczeblu prezydentów i rządów. 

Wilno można nazwać ukraińskim Teheranem. W stolicy Iranu w 1943 roku zachodni alianci podjęli decyzje, które faktycznie oznaczały, że Polska nie będzie już członkiem świata zachodniego. W Wilnie zadecydowali, że Ukraina nie będzie członkiem zachodniego sojuszu militarnego. Dlatego też za typowe robienie dobrej miny do złej gry można uznać słowa ukraińskiego ministra obrony, który stwierdził – jak napisał Onet – że „Historyczny szczyt NATO w Wilnie po raz kolejny udowodnił, że Ukraina jest integralnym i niezbędnym członkiem euroatlantyckiego systemu bezpieczeństwa”.  

Ukraina ma już swój Teheran, ale wkrótce może mieć także swoją Jałtę. Wiadomo, że CIA kontaktuje się ze swoim rosyjskim odpowiednikiem – Służbą Wywiadu Zagranicznego. Szef tej ostatniej Siergiej Naryszkin oświadczył, że rozmawiał z szefem CIA Wiliamem Burnsem na temat „co zrobić z Ukrainą”. 

Twarde lądowanie

Ukrainie już zapewniono twarde lądowanie. Teraz czas na Polskę. Brak zaproszenia Kijowa do NATO uderza bezpośrednio w interesy Polski. Ukraina w NATO to odsunięcie natowskiej granicy na wschód. Wtedy atak na Polskę staje się praktycznie niemożliwy. Co prawda na litewskim szczycie uzgodniono, że w razie agresji na Polskę szybko ma się zjawić nad Wisłą 100 tys. natowskich żołnierzy, ale dla nas byłoby o wiele lepiej, żeby tych kilkanaście brygad było wysłane nie na wschodnią granicę NATO na Bugu, tylko na wschodnią granicę NATO pod Charkowem. 

Nasze twarde lądowanie dotyczy nie tylko ograniczonego bezpieczeństwa dla Ukrainy, co pośrednio uderza w nasze bezpieczeństwo. Ono dotyczy także pominięcia Polski jako jednego z gwarantów bezpieczeństwa państwa, którego jesteśmy sąsiadami, ale – co najważniejsze – twarde lądowanie będzie dotyczyło powojennego świata. USA wracają do przedwojennej koncepcji powierzenia Niemcom zarządzania Europą. To koncepcja ekipy Bidena, polegająca na tym, że Niemcy stają się amerykańskim prokurentem, respektującym interesy Waszyngtonu, ale mającym autonomię w zarządzaniu Europą, w zamian za dołączenie do antychińskiej koalicji poprzez radykalne zmniejszenie handlowych relacji z Państwem Smoka, na czym bardzo Amerykanom zależy.  

To zabójcza koncepcja dla naszego regionu Europy, a przede wszystkim dla Polski. Jeśli zostanie wdrożona w życie, na co wiele wskazuje, zostaniemy pozbawieni większego oparcia w naszych relacjach z Niemcami, jak i w drugiej kolejności w relacjach z Brukselą. 

Wojciech Tomaszewski


REKLAMA