Korwin-Mikke: Paradoksy sankcyj

Janusz Korwin-Mikke. Foto: PAP
Janusz Korwin-Mikke. Foto: PAP
REKLAMA

Podczas II Wojny Światowej Brytyjczycy bombardowali Niemcy. Po wojnie przyszedł czas przesłuchań niemieckich wojskowych i urzędników. I oto okazało się, że koszt bombardowań był większy, niż straty wyrządzane III Rzeszy.

Jednym słowem: gdyby przez cały czas RAF bombardowała Niemcy, bez prowadzenia jakichkolwiek innych działań wojennych, to Zjednoczone Królestwo przegrałoby wojnę przez bankructwo!

REKLAMA

Chyba ciekawsza jednak była inna obserwacji. W odwecie za zrównanie z ziemia Coventry, RAF zrobiła serię dywanowych nalotów na Hamburg. W efekcie produkcja wojenna tego miasta… zwiększyła się!

Przyczyna: ruinie uległy tysiące małych warsztatów rzemieślniczych – i ich właściciele poszli z głodu pracować w wielkich zakładach zbrojeniowych – zastępując robotników przymusowych z „łapanek” (m.in. w Polsce), którzy pracowali na ćwierć gwizdka, w dodatku czasem dopuszczając się sabotażu…

Pisze to, bo przeczytałem właśnie artykuł o Indusach-patriotach, którzy z uwagi na starcia graniczne w Aksai Chin chcą bojkotować chińskie towary. Używane przez nich argumenty wypisz-wymaluj przypominają te używane nas z okazji sancyj czy innych bojkotów. Z ta różnicą, że (cytaty z PAPy za TVP-INFO): „protesty konsumentów i nawoływania do bojkotu chińskich towarów, szczególnie elektroniki, nie przyniosły jednak wymiernego rezultatu” choć PAP podaje: „»Po tym wszystkim, co się stało, naszym obywatelskim obowiązkiem jest bojkot chińskich towarów! Musimy wspierać naszą armię i żołnierzy« – podkreśla, podnosząc głos, p.Ashish Gupta, 28-letni mieszkaniec północnego Delhi”.

Otóż gdyby taki bojkot rzeczywiście się udał, masa Chińczyków straciłaby pracę. Dzięki czemu chińska armia mogłaby taniej znaleźć rekruta – a także staniałyby (z powodu zmniejszonego popytu) inne towary, które ta armia nabywa.

Odwrotnie w Indiach. Armia indyjska musiałaby żołnierzom płacić więcej – bo część zamiast wojaczką chciałaby zająć się produkcja towarów, na które wzrósł popyt (bo zniknęła chińska konkurencja). Wzrosłaby więc cena produkowanych w Indiach towarów – co oznacza, że indyjska armia płaciłaby więcej za wszystko..

I straty armii indyjskiej byłyby większe niż zysk armii chińskiej (bo produkcja w Chinach jest wydajniejsza). W sumie straciłyby na tym obydwa kraje – ze wskazaniem na Indie.

„A paraliż postępowy / Najzacniejsze trafia głowy” – jak to napisał był śp. Tadeusz Żeleński ps. „Boy”. „W tym samym czasie znany i nagradzany w Indiach inżynier i innowator Sonam Wangchuk zapowiedział w tygodniku »Outlook«, że w ciągu tygodnia pozbędzie się chińskiego telefonu, a w ciągu roku wyrzuci ze swojego życia wszystko, co zostało wyprodukowane w Chinach”. Co oznacza, że zapewne za jakieś pół roku, gdy bojkot się skończy, znów nabędzie chińskie smartfony…

Handlarze są rozsądni: „P.Arun Singh, który sprzedaje elektronikę na bazarze w delhijskim Lajpat Nagar, mówi: »Indusi są praktyczni. Wielu wcześniej nie było stać na tak dobre smartfony, więc dalej będą je kupować. To samo dotyczy telewizorów, klimatyzacji i innych rzeczy. Cały ten bojkot jest tylko burzą w internecie i zaraz minie« i przypomina, że »w 2017 r. w czasie incydentu na płaskowyżu Doklam również nawoływano do bojkotu, o którym szybko zapomniano«”.

Natomiast p. Ramdas Athawale, minister sprawiedliwości społecznej (!!) w rządzie premiera Narendry Modiego, nie zawahał się pójść krok dalej. Napisał na Twitterze: „Chińskie potrawy i hotele je serwujące powinny zostać zamknięte”.

„Restauratorzy i komentatorzy prędko przypomnieli ministrowi, że restauracje mają indyjskich właścicieli, pracują w nich indyjscy pracownicy.

P.Wangchuk dodał: »Jeśli nie weźmiemy udziału w tym bojkocie chińskich produktów, będzie to dla nas tragedią. Z jednej strony nasza armia walczy z Chinami, a z drugiej my, ty i ja, kupujemy chińskie towary i tym samym wysyłamy (pieniądze) chińskiej armii«”. Jak już napisałem: jest odwrotnie. Te pieniądze odciągają Chińczyków od pracy dla chińskiej armii i skłaniają do pracy dla Indusów.

Indusi wpadli w panikę, że chinskich towarów może zabraknąć. W efekcie dyrektor zarządzający Xiaomi w Indiach ( ponad 30% udziału w rynku smartfonów!) p.Manu Kumar Jain, niespełna osiem dni po strzelaninie na granicy indyjsko-chińskiej pochwalił się: „Dzisiejsza wyprzedaż skończyła się w 50 sekund”.

P. Ashish Gupta przyznaje, że sam ma chiński telefon. „Stosunek ceny do jakości jest bardzo dobry, niestety telefony indyjskich producentów są na razie gorsze”. Jest to oczywiste – gdyby było inaczej Indusi kupowaliby towary indyjskie, a nie chińskie. Bojkot oznacza więc, że zostaliby skazani na zakup towarów gorszych i/lub droższych.

40 lat temu opisywalem, że w garażu pp. Jobsów w Los Altos, dwóch Stefanów: pp. Jobs i Wozniak, wyprodukowali komputer „Apple”. Pytałem: „Jaka granica celna chroniła ten garaż w Kalifornii przed konkurencją IBM, ICL, ICT, „Bull”a”’. A dlaczego „Apple” nie powstał w garażu np. w Otwocku? Bo granica celna chroniła chłopcow z Otwocka przed konkurencja tanich podzespołów z Japonii i USA!!” I nic się nie zmieniło. „P.Wangchuk uważa, że bojkot chińskich produktów przyniesie Indiom samowystarczalność. Dziennik „The Hindu” wyliczył jednak, indyjski przemysł uzależniony jest od importu półproduktów i części z Chin. Indie importują m.in. niemal 90% akcesoriów samochodowych, ponad 75% antybiotyków i 60% rur stalowych, ponad połowę części do produkcji elektroniki i pestycydów oraz 45% nawozów sztucznych”.

Tyle o gospodarce – pora na podsumowanie polityczne.

„»Kolejne pokolenia były świadkami utarczek dwóch sąsiadów posiadających broń nuklearną o wzajemnie powiązanych i ogromnych gospodarkach, co zawsze prowadziło do okiełznania emocji na rzecz konwencjonalnej racjonalności« – podsumował chińsko-indyjskie spory Anubhav Roy z departamentu nauk politycznych Uniwersytetu Delhijskiego na portalu »The Diplomat«”.

REKLAMA