„Światowy pokój” w poszukiwaniu pretekstu

Donald Trump.
Donald Trump. / Fot. PAP/EPA
REKLAMA

Słusznie powiada Donald Trump (będący obiektem niemal stalinowskiego procesu politycznego, co świadczy o coraz szybciej postępującej degeneracji Ameryki pod rządami Demokratów), że wojnę na Ukrainie można zakończyć w 24 godziny. Pod warunkiem, że ekipie Zełenskiego wytłumaczonoby stanowczo i jasno, że Ukraina wojny z Rosją nie wygra, że Zachód nie zaryzykuje wojny światowej z Rosją i Chinami dla utrzymania ekipy Zełenskiego przy władzy i utrzymania całości terytorialnej Ukrainy.

Ale administracja „kościanego dziadka” Bidena i jego skorumpowanego otoczenia – która wcześniej nadęła Zełenskiego, politycznego ambicjonera „made by Igor Kołomojski” na „męża stanu światowego formatu” – nie może przed wyborami nacisnąć władz ukraińskich z obawy, że przegrałaby te wybory. Odwleka więc w czasie pokój. Co gorsza – wiele wskazuje, że nawet po ewentualnie wygranych wyborach prezydenckich potrzebny jej będzie poważny p r e t e k s t polityczny, by zmienić stanowisko wobec Ukrainy.

REKLAMA

Na taki pretekst znakomicie nadaje się „światowe napięcie grożące wybuchem wojny światowej”, więc „ratowanie światowego pokoju”. Obecne napięcie nie jest, jak widać, wystarczające… Lecz gdyby Białoruś wzmogła napięcie na granicy z Polską (naruszanie granic powietrznych, nasilenie przepychania emigrantów z zaangażowaniem osobników uzbrojonych itp.) – z dużym prawdopodobieństwem można się spodziewać, że wcześniej czy później padłyby strzały.

Nie jest jednak wcale pewne, czy taka hybrydowa eskalacja na granicy polsko-białoruskiej wystarczyłaby już ekipie Bidena jako pretekst do wywierania nacisku na obecne władze Ukrainy. W żadnym wypadku nie można wykluczyć, że potrzebowałaby znacznie większej awantury granicznej, by „ratować pokój”.

I tu zaczyna się problem polski: do jak wielkiej awantury chce dopuścić administracja Bidena, zanim zechce nacisnąć na ekipę Zełeńskiego?

Uzasadnione są obawy, że „kościany dziadunio” ze swymi ludźmi chciałby jak największej awantury przygranicznej (a może nie tylko przygranicznej?), żeby mieć silniejszy pretekst do zmiany swej polityki wobec Ukrainy. Jaką cenę może w tej cynicznej grze Demokratów zapłacić Polska? Pan premier Morawiecki zdaje się już przeczuwać pismo nosem, mówiąc o „możliwych nasileniach się prowokacji granicznych”. Rządowi komentatorzy ględzą ostrożnie, że prowokacje te będą służyć „destabilizacji życia w Polsce”. Ale prowokacje są nie tyle po to, by destabilizować, ale właśnie – prowokować. Sprowokować do aktywnej obrony, to znaczy: do użycia broni.

Bo i Moskwa jest tym żywotnie zainteresowana: wzrost światowego napięcia wywołany konfliktem na granicy polsko-białoruskiej, zmuszający Waszyngton do „ratowania światowego pokoju”, więc do naciskania na Kijów względem zawarcia pokoju, leży jak najbardziej w rosyjskim interesie. Będą negocjacje, stanie kwestia statusu okrojonej Ukrainy, pójdą pewnie i dalsze żądania. Nie należy tracić z pola uwagi tła w postaci strachu Zachodu przed konfrontacją z Chinami i Rosją – to atut Moskwy.

Jeśli Putin i Łukaszenka będą prowokować nas do użycia broni na granicy, to powinniśmy użyć jej jak n a j p r ę d z e j, żeby nie dawać czasu Demokratom z Waszyngtonu: niech już teraz naciskają na ekipę Zełenskiego, by siadała do rozmów – zanim awantura czy wojna hybrydowa na polsko-białoruskiej granicy (albo i głębiej) przybierze jeszcze kosztowniejszą i bardziej wyniszczająca dla Polski formę.

Administracja Demokratów chce najwyraźniej dowieźć swą wątpliwą „cnotkę polityczną” do przyszłorocznych wyborów w Ameryce, ale nie widać najmniejszych powodów, byśmy my w Polsce mieli płacić za to polityczne ambicjonerstwo i cynizm Demokratów.

– Chcecie pretekstu w postaci „eskalacji napięcia, przed którym trzeba ratować światowy pokój”? W naszym polskim interesie leży, żeby nastąpiło to szybciej niż później, zanim wkręcicie nas w jeszcze większe koszta i straty, w jeszcze kosztowniejszą spiralę tej wojny.

Wprawdzie nadzieja bywa matką głupich, ale cóż nam pozostaje, jeśli nie ufność, że rząd przestanie wreszcie w tej sprawie „rżnąć głupa”, częstować nas opowieściami dziwnej treści jakoby Ukraina ratowała nas przed imperialnymi zapędami Rosji? Niech nasz rząd ratuje nas przed tymi siłami w Ameryce i na Ukrainie, które chcą przedłużać swe rządy kosztem zmuszania Polski do jeszcze większego zaangażowania się w tę wojnę. Przed imperialnymi zapędami Rosji ma nas przecież chronić NATO, a jeśli nie jest do tego chętne ani zdolne – to nie musimy zaraz wymyślać akurat Putinowi od „bandyty” w rządowej propagandzie.

Jednocześnie Waszyngton uruchomił drugą, alternatywną ścieżkę nacisków na ekipę Zełenskiego: to „konferencje międzynarodowe”, z których pierwsza odbyła się w Kopenhadze, a druga właśnie w Arabii Saudyjskiej (nawiasem mówiąc: w kraju bardziej totalitarnym niż Rosja…). Wprawdzie utajniono obrady przed prasą, ale wyciekło, że Brazylia zażądała doproszenia na następną konferencję Rosji. Zapewne takie konferencje odbywać się będą cyklicznie do przyszłorocznych wyborów prezydenckich w Ameryce, a żądania doproszenia Rosji będą się nasilać.

Zważywszy jednak, że przez rok (do amerykańskich wyborów) postępować będzie zapowiedziane dozbrajanie Ukrainy – Rosja może dążyć do szybszego zawarcia pokoju przez eskalowanie napięcia, m.in. właśnie na polsko-białoruskiej granicy. Nie odpowiadając stanowczo na jej wstępne prowokacje – czy nie godzimy się na prowokacje coraz bardziej dla nas groźne, kosztowne i nieprzyjemne? Czy aby Sikorski nie ma racji, twierdząc, że już powinniśmy strzelać do tych białoruskich helikopterów?… Że – gdy bardzo możliwe są dalsze silniejsze prowokacje – lepiej od razu zareagować stanowczo na tę pierwszą, „wstępną”, niż czekać na dalsze?…

Tymczasem wspomniany na wstępie proces przeciw Trumpowi wpisuje się całkowicie w postępującą degenerację amerykańskiego mechanizmu państwowego: po fałszerstwie wyborów, po zastosowaniu cenzury prewencyjnej – mamy i proces polityczny w stylu sowieckiej „pokazuchy”, z oskarżenia federalnych prokuratorów podległych ekipie Bidena. Widać żniwo politycznej poprawności, neomarksizmu, królującego na amerykańskich uniwersytetach za sprawą amerykańskiej żydokomuny. Każdy kraj ma swą żydokomunę… – ale Ameryka – dzisiaj jakby największą. Trzeba więc czujnie patrzeć temu imperialnemu sojusznikowi na ręce, nie mniej czujnie niż imperialnej Rosji.

REKLAMA