
Sytuacja schronisk górskich w czasach zamrożenia gospodarki jest niezwykle trudna. Przez niemal dwa miesiące pozostawały bowiem puste, a ich właściciele musieli szukać różnych sposobów, żeby przetrwać. Nie pomógł także rząd.
Właściciele schronisk i bacówek dokładali swoje oszczędności, wyłączali ogrzewanie, uruchomili sprzedaż na wynos, a nawet oferowali „wirtualną szarlotkę”. To efekt zawieszenia ich działalności na blisko dwa miesiące. Sytuacja jest o tyle dramatyczna, że większość takich ośrodków zarabia na całoroczne funcjonowanie w okresie wiosenno-letnim.
– Jest bardzo ciężko, ponieważ utraciliśmy zupełnie płynność finansową, a biznes musieliśmy właściwie zamknąć z dnia na dzień – podkreślił gospodarz Bacówki PTTK na Krawcowym Wierchu Grzegorz Jankowski. Sytuacja jest podobna niemal we wszystkich schroniskach w Beskidach.
– Mamy takie założenie, że przez trzy weekendy, kiedy ruch turystyczny jest największy, zarabiamy na koszty utrzymania schroniska, a tak naprawdę dopiero czwarty weekend przynosi pieniądze, które jako gospodarze możemy uznać za nasz wypracowany zysk – mówił z kolei Jakub Szupieńko ze Schroniska PTTK na Hali Lipowskiej.
Rząd zapowiadał szeroko zakrojoną pomoc, w praktyce jednak nie trafiła ona do schronisk górskich, które przez dwa miesiące nie mogły zarobić nawet na swoje utrzymanie.
– Pomimo buńczucznych zapowiedzi ze strony rządu, nie mamy w tej chwili żadnej pomocy, kompletnie żadnej pomocy ze strony państwa. A jednak musimy utrzymywać pracowników. Płacimy im pensje, a oni dla bezpieczeństwa zostają w domach – podkreślił Jankowski.
Od 4 maja hotele i miejsca noclegowe będą mogły wznowić działalność. Muszą jednak przestrzegać sporych ograniczeń związanych z bezpieczeństwem epidemiologicznym. Schroniska nie zarobią więc nic podczas majówki, podczas której zazwyczaj przeżywały oblężenie.
– Normalnie o tej porze przychodzi tutaj wiele wycieczek szkolny. Z racji tego, że szkoły i schroniska są pozamykane, to tych wycieczek nie ma. Nie ma ich już drugi rok z rzędu, bo w zeszłym roku był strajk nauczycieli. Liczyliśmy, że wrócą one jesienią, ale nie wróciły. Później była bardzo słaba zima, kiedy zwykle zarabiamy z racji bliskości wyciągu narciarskiego. A teraz pandemia, która po prostu nas dobija – podkreślił Paweł Płonka ze Schroniska na Soszowie.
Właściciele schronisk próbują przetrwać
Niektóre schroniska postanowiły spróbować sprzedaży na wynos, żeby chociaż minimalnie odrobić starty. Na Krawcowym Wierchu rozpoczęto już tydzień przed majówką. – Ruch jest minimalny, ale można powiedzieć, że coś się dzieje. Zobaczymy, czy w tym wymiarze da się przetrwać ten ciężki okres – mówił Jankowski.
– Jestem świadomy, że izolacja w pewnym stopniu jest potrzebna. Żałuję tylko, że ponoszę sto procent kosztów tej izolacji – dodał.
Z kolei właściciele schroniska na Soszowie wpadli na pomysł sprzedaży wirtualnej szarlotki na portalu zrzutka.pl. Za wpłatę otrzymuje się kupon, który będzie można wymienić na prawdziwe ciasto. Ponadto prowadzą też akcję na swoim Facebooku, są konkursy i sklep z górskimi koszulkami, kominami czy nerkami.
Do 30 kwietnia z wirtualnej szarlotki udało się zebrać 18 tys. zł. To kwota, która umożliwi funkcjonowanie schroniska przez miesiąc – przy maksymalnych oszczędnościach. Akcja potrwa do końca maja. – To nie jest bańka, która pęknie i nagle wszystko wróci do normy, a my będziemy obsługiwać kilkuset turystów w każdy weekend. Musimy zrobić wszystko, żeby przetrwać ten trudny okres – mówił gospodarz.
Źródło: Dziennik Zachodni