Michalkiewicz: Homoseksualiści czyli proletariat zastępczy

REKLAMA

W kontekście doniesień o konieczności zniesienia wiz dla homoseksualistów, którzy zza polskiej wschodniej granicy przyjadą na warszawską paradę równości (więcej na ten temat tutaj) oraz mianowaniu Bartosza Arłukowicza pełnomocnikiem premiera ds. koordynacji współpracy organizacji pozarządowych i administracji w przeciwdziałaniu wykluczeniu społecznemu (w praktyce jest to ukłon w stronę lewicowych wyborców, niezadowolonych z poczynań Elżbiety Radziszewskiej jako pełnomocnika rządu ds. równego traktowania) przypominamy tekst naszego publicysty dotyczący TOLERANCJI. Stanisław Michalkiewicz opublikował go na naszych łamach już w 2006 roku – mimo upływu lat tezy postawione w tekście są wciąż (coraz bardziej?) aktualne.

„Jądro ciemności” /Stanisław Michalkiewicz (NCZ!)/

REKLAMA

10 czerwca przeszedł ulicami Warszawy pochód homoseksualistów, nazwany przez organizatorów i nadskakujące im usłużnie merdia „Paradą Równości”. Wydaje się jednak, że ta nazwa nie jest już adekwatna, ponieważ ambicje zarówno samych homoseksualnych militantów, a jeszcze bardziej tych, którzy się nimi posługują, idą znacznie dalej. Nie chodzi już o „równość”, cokolwiek miałoby to oznaczać, tylko o zmuszanie do akceptacji. Tolerancja oznacza dzisiaj wymuszanie akceptacji. Tak przynajmniej uważa pan red. Janusz Majcherek, który podczas nagrywania telewizyjnego programu o tolerancji pouczył mnie, że „dzisiaj” oznacza ona już nie cierpliwe znoszenie czegoś czym np. się brzydzę, w imię jakiejś wyższej racji. Dzisiaj tolerancja ma oznaczać zakaz brzydzenia się, ma oznaczać przymus zmiany poglądów i upodobań, zaś organizowanie „parad” ma na celu osłabianie woli oporu.

Państwami członkowskimi Unii Europejskiej rządzi dzisiaj pokolenie roku 1968, jeśli nawet nie w sensie metrykalnym, to w sensie ideologicznym. Ci, którzy w roku 1968 próbowali nadać młodzieżowej rewolcie jakiś kierunek ideologiczny, posłużyli się przemyśleniami Antoniego Gramsciego, co przyszło im tym łatwiej, że dotyczyły one sfery kulturowej, dzięki czemu nie wymagały bliższych kontaktów z tradycyjnym proletariatem, który był zainteresowany nie tyle w socjalistycznej rewolucji, co w użeraniu się z „krwiopijcami” o nadgodziny i płatne urlopy. Jednak rewolucjoniści bez proletariatu istnieć nie mogą, bo przecież wyzwalanie go stanowi istotę rewolucji i sens życia rewolucjonistów. Więc kiedy tradycyjny proletariat pokazał socjalistycznej rewolucji swoje wzgardliwe plecy, rewolucjoniści zakrzątnęli się szparko koło proletariatu zastępczego. Proletariusz tradycyjny ma to do siebie, że pragnie się wzbogacić, czyli przestać być proletariuszem. Potencjalnie więc od samego początku tkwi w nim zalążek przyszłej zdrady. „Kiedy zwycięskie toczą boje / ze straszną, reakcyjną hydrą / to chcą mieć pewność, że na zawsze / zdobędą to, co hydrze wydrą”.

Nowa rewolucja wymagała zatem również nowego proletariusza, proletariusza o cechach nieusuwalnych, który – nawet gdyby chciał – nigdy już być nim nie przestanie. Te warunki w zasadzie spełnia jedna grupa – kobiety, którym trzeba tylko wmówić, że są oprymowane przez męskie szowinistyczne świnie. Kobieta bowiem, nawet bogata, kobietą przecież być nie przestaje. Żeby jednak przekształcić kobiety w proletariat, trzeba było uczynić płeć kwestią polityczną. Kiedy zatem rewolucjoniści wznieśli bojowy sztandar seksu, pod ten znak podążyły nie tylko kobiety, ale również mężczyźni „kochający inaczej”. W ten oto sposób rewolucjoniści znaleźli sobie proletariat zastępczy i przystąpili do „wyzwalania” go.

Antoni Gramsci uważał, ze rewolucję socjalistyczną trzeba zacząć od wprowadzenia do „kultury burżuazyjnej” tak zwanego „ducha rozłamu”, poprzez nadanie dotychczasowym kategoriom kulturowym zupełnie innej treści po to, by całkowicie pozbawić ich znaczenia i w ten sposób „wyzwolić” ludzkość z jej okowów.

Kontynuatorzy myśli Gramsciego w roku 1968 nadali swojej ideologii trafną nazwę „kontrkultury”, ponieważ zniwelowanie dotychczasowej kultury do gołej ziemi uznali za konieczny warunek rewolucji. Czy na tym zniwelowanym terenie powstanie coś nowego, to zupełnie inna i zgoła niepewna sprawa, natomiast sama niwelacja wydaje się całkiem prawdopodobna. W ten sposób polityczna poprawność staje się w gruncie rzeczy ruchem antycywilizacyjnym. Charakterystyczne dla niego jest to, że zamierza osiągnąć swój cel przy pomocy państwowej biurokracji. Jest to zatem – podobnie jak w przypadku narodowego socjalizmu i bolszewizmu – kolejna rewolucja biurokratyczna.

Obliczona jest ona na stopniową likwidację elementów dotychczasowej kultury poprzez pozbawianie ich jakiegokolwiek znaczenia. Jeśli np. rodzina będzie oznaczała albo ojca, matkę i dzieci, albo dwóch mężczyzn lub dwie kobiety bez dzieci, albo dwóch mężczyzn z dziećmi, albo dwie kobiety z dzieckiem, albo wreszcie mężczyznę i szympansicę, albo kobietę i szympansa z dzieckiem (przywódca hiszpańskich socjalistów pan Zapatero zupełnie serio zaproponował przyznanie specjalnych praw małpom człekokształtnym: szympansom i gorylom), to słowo „rodzina” przestanie mieć jakiekolwiek znaczenie i wyjdzie z potocznego języka razem z całą instytucją. W ten sposób w miejscu dotychczasowej instytucji rodziny, będącej ważnym elementem cywilizacyjnej struktury, powstanie chaotyczny bezład, w którym kierunki działania będzie wyznaczała już tylko biologia, czyli „natura”, awansowana do rangi ostatecznej instancji. „Naturalność”, czyli instynktowność jakiegoś działania stanie się prędzej czy później, okolicznością uzasadniającą jego dopuszczalność, a to oznacza włączenie wstecznego biegu cywilizacyjnego. Dotychczas bowiem sens cywilizacji polegał na rozszerzaniu panowania nad instynktami przy pomocy religii, moralności, rytuału i konwenansu. W miarę zsuwania się po równi pochyłej, na którą jesteśmy spychani, wszystko to może zniknąć.

Darkroom. Jest to pozbawione światła pomieszczenie w klubach homoseksualistów. Amatorzy seksu wchodzą i w ciemnościach, na chybił-trafił, spółkują z kim tam popadnie. Darkroomy mają charakter pomieszczeń kultowych, bo też odzwierciedlają być może nie do końca uświadamiany ideał homosiowskiej proletariacko-zastępczej kontrkultury. Tę ponurą zapamiętałość pokazali również na „paradzie”, będącej żałosną karykaturą swobodnej naturalności.

Darkroom jest też rodzajem obory, przygotowywanej przez rewolucjonistów dla swego zastępczego proletariatu, kiedy socjalistyczna rewolucja osiągnie ostateczne zwycięstwo. Najwyraźniej mają oni nadzieję, że goje osiągną wtedy już taki poziom zbydlęcenia, iż nawet nie zauważą, że są traktowani jak użytkowe stado.

REKLAMA