Michalkiewicz: zlepek komórek w głowach lewaków. Czyli jak chronić dzieci nienarodzone

REKLAMA

Rewolucjonista bez proletariatu to postać groteskowa; weźmy takiego pana Zandberga; co on by znaczył bez proletariatu? Rewolucjoniści muszą tedy mieć proletariat, ale tu proces dziejowy spłatał im figla. Tradycyjny proletariat – to znaczy pracownicy najemni – stracił smak do rewolucji komunistycznej i z dziesięciolecia na dziesięciolecie pogrąża się w sprośnych błędach Niebu obrzydłych. Inna sprawa, że ci tradycyjni proletariusze byli nieszczerymi sojusznikami rewolucjonistów. Jak zauważył w nieśmiertelnym poemacie „Towarzysz Szmaciak” Janusz Szpotański, jeśli nawet wąchali się z rewolucjonistami, to „brudną i mokrą swą robotą przecież parają się nie po to, by takie odnieść stąd korzyści, że obłąkany świat się ziści. (…) Kiedy zwycięskie toczą boje ze straszną reakcyjna hydrą, to chcą mieć pewność, że na zawsze zdobędą to, co hydrze wydrą”. A jak taki jeden z drugim proletariusz wydarł hydrze to i owo, to spełniał swoje najskrytsze marzenie, by przestać być proletariuszem. I kiedy proletariuszem być przestawał, to stawał się „drobnomieszczaninem”, którego rewolucjoniści nienawidzą chyba najbardziej. Wybaczą nawet plutokratom, a drobnomieszczaninowi – nie. Ale bo też szóstym zmysłem wyczuwają, że taki drobnomieszczanin, czyli wzbogacony proletariusz, staje się śmiertelnym i nieprzejednanym wrogiem rewolucjonistów, nie bez powodu podejrzewając, że chcą mu oni odebrać to, co z takim trudem zdobył.
Zatem kiedy tradycyjny proletariat odwrócił się od rewolucjonistów ze wzgardą, zaczęli oni rozglądać się za proletariatem zastępczym, a ich argusowe oko padło na kobiety. Jużci – kobieta nadaje się na proletariusza znacznie lepiej, bo wszystko jedno – biedna czy bogata – kobietą być nie przestanie. Wystarczy tylko ją oduraczyć, to znaczy wmówić jej, że jest ofiarą męskich, szowinistycznych świń, od których mogą ją uwolnić tylko rewolucjoniści. Toteż nie bez powodu na czoło haseł współczesnej rewolucji komunistycznej wysuwa się „wyzwolenie kobiet” i walka z rodziną, z której pozostała już tylko atrapa w postaci obowiązku alimentacyjnego.
Rewolucjoniści pod postacią urzędników państwowych wślizgują się nawet pod kołdrę, forsując penalizację coraz to nowych „molestowań”. Konrad Lorenz, gdyby żył, to na pewno opisałby tę analogię między stadami hierarchicznymi w świecie zwierzęcym a społeczeństwem socjalistycznym, w którym dostęp do samic podlega coraz to ściślejszej reglamentacji – oczywiście w interesie rewolucjonistów. Ponieważ jednak rewolucjoniści hołdują permisywizmowi, który polega na tym, że wprawdzie wszystko wolno, ale nikt za nic nie odpowiada, toteż nic dziwnego, że na czele postulatów suflowanych kobietom przez rewolucjonistów jest prawo do aborcji na żądanie. Najwyraźniej muszą oni uważać, że kobiety są głupie i nie zauważą związku przyczynowego, a w każdym razie nie od razu, dzięki czemu rewolucjoniści zrealizują wreszcie swoje odwieczne marzenie o wspólności żon, którego nawet nie zapomnieli zapisać w „Manifeście komunistycznym”, i w ten sposób będą mieli okres naprawdę dobrego fartu.

Czytaj też: Max Kolonko apeluje: „Donaldzie Trump nie uderzaj na Syrię! Nie słuchaj Izraela! Skutki mogą być katastrofalne”

REKLAMA
REKLAMA