Przeżyła Oświęcim. Niemiecki obóz koncentracyjny oczami dziecka WYWIAD

REKLAMA

– Czy rozmawiała pani o swoich przeżyciach z matką?

Janina Iwańska: Moi rodzice nie chcieli nic słyszeć na ten temat. Dopiero w latach 50. pojechali do Auschwitz z zakładu pracy. Kiedy wrócili, nie odzywali się do mnie przez trzy dni. Kiedy mama na mnie patrzyła, miała łzy w oczach. Dopiero po tych trzech dniach podeszła do mnie, pogłaskała mnie i powiedziała: „Wiesz, my w Oświęcimiu widzieliśmy twoje warkocze”. Bo ja przed wojną miałam długie włosy, a Niemcy nam wszystko obcinali. Teraz, w muzeum, został kołtun, ale zaraz po wojnie leżały tam zaplecione warkocze, jakby dopiero obcięte. Tam ich były tony, ale mojej mamie wydawało się, że to moje. Strasznie to z ojcem przeżyli. I na tym rozmowa się skończyła. Natomiast teraz, kiedy mam jeszcze trochę w pamięci, a niewiele jest już osób, które mogą o tym opowiedzieć – mówię. Zwłaszcza, że – moim zdaniem – historia o tym, co było przed, w czasie i po wojnie jest obecnie zakłamywana.

REKLAMA

– Jak żyło się w zrujnowanej Warszawie, z wojenną traumą?

Czytaj też: Gigantyczna kara dla Volkswagena za aferę dieslowską. Za kłamstwa

Janina Iwańska: Wtedy żyło się lepiej niż teraz, chociaż było gorzej. Bo żyło się nadzieją, że będzie lepiej. Chodziliśmy ciągle do prac społecznych, żeby odbudować Muranów. Wierzyliśmy, że w końcu dla nas też wybudują mieszkanie. Ludzie byli ze sobą zżyci, szczęśliwi, że przeżyli. Cieszyli się byle czym. Nie rozmawialiśmy o wojnie. Żyło się na bieżąco.

To jest dziwne, bo widzę, że większość moich koleżanek, z którymi przeprowadzane są wywiady, mówi jakie to wszystko było straszne, jak bez przerwy miały śmierć przed oczami. Nie wiem czy ja jestem taka gruboskórna, ale ja niczego takiego nigdy nie miałam. Ja w Oświęcimiu miałam zajęcie, do samego końca pracowałam, nie miałam czasu na myślenie. Oczywiście, widziałam jak działają krematoria, jak rozchodzi się dym, jak palą ludzi. Ale ja uważałam, że mam inne zajęcie, że muszę opiekować się dziećmi. Po wojnie nie miałam dachu nad głową, trzeba było odbudowywać Warszawę. Najważniejsze było to, że przeżyliśmy i że trzeba żyć dalej. Ale ta trauma na pewno spowodowała, że nie miałam w sobie radości.

– Teraz spotyka się pani z niemiecką młodzieżą. Czy to są dla pani trudne spotkania?

Janina Iwańska: Nie jeździłam do Niemiec bardzo długo, bo dla mnie język niemiecki był bardzo wrogi. Pojechałam tam dopiero na otwarcie muzeum w obozie, w którym zostałam wyzwolona. Tam po raz pierwszy spotkałam się z wielką sympatią, wszyscy chcieli, żebym opowiedziała jak to było. Potem dostałam list od tamtejszej młodzieży i tak nawiązaliśmy kontakt. Teraz mam już stałą szkołę, do której jestem zapraszana. Nie lubiłam ich na początku. Podczas obchodów rocznicowych zawsze jestem proszona, żebym coś powiedziała. Na pierwsze spotkanie napisałam, że ich nienawidzę, że nie znoszę ich języka, następnym razem, że już ich poznałam, że wiem, że to nie są ci Niemcy, którzy byli w obozie i że trochę się do nich przekonałam. Nie mam już do nich żalu.

W tym roku jeden chłopiec zapytał mnie, czy Polacy – jako katolicy – nie mają żalu do Boga, że pozwolił na istnienie obozów, że nas tak ukarał. Odpowiedziałam mu, że to nie nasz Bóg stworzył obozy koncentracyjne, tylko ich fuehrer. A Bóg tylko pozwolił, żebyśmy przeżyli i żeby im teraz o tym opowiedzieć.

(PAP)

Czytaj też: Korwin-Mikke: Konstytucyjne utrwalenie podstawy socjalizmu. Może jeszcze zagwarantować dopływ światła słonecznego?

REKLAMA