Przeżyła Oświęcim. Niemiecki obóz koncentracyjny oczami dziecka WYWIAD

REKLAMA

– Co pomogło pani przetrwać w Auschwitz?

Janina Iwańska: To nie była nadzieja, tylko pewność, że ja muszę przetrwać, żeby opowiedzieć o tym, co widziałam. To był mój cel. Myślałam, że wszyscy w domu czekali na mój powrót, że wszystkim wszystko opowiem. A potem przyjechałam i nikomu nic nie opowiadałam, i dopiero na stare lata „rozwiązał” mi się język.

REKLAMA


Czytaj też: Brytyjski parlament będzie debatował o niemieckich odszkodowaniach dla Polski

– W Auschwitz doczekała pani do wyzwolenia. Czy z perspektywy dzieci coś zapowiadało nadchodzącą ewakuację?

Janina Iwańska: Dwa dni przed ewakuacją przyprowadzono rodziców młodszych dzieci, którzy je zabrali. W nocy z 18 na 19 stycznia zwołano apel, na który pozwolono nam zabrać koce, każdy dostał też porcję chleba i brukiew. Ustawiono nas piątkami, nakazano w prawo zwrot i kazano iść poza bramę obozu, gdzie czekali już esesmani z psami. Nie wiedzieliśmy, co się dzieje.

Dopiero rano, wciąż idąc, zobaczyliśmy ludzi z okolic, którzy rzucali nam kawałki chleba, albo – jeśli była taka możliwość – podawali jakieś napoje. Niektórzy tylko stali i po prostu płakali. I tak szliśmy pół nocy, następny dzień i następną noc, i jeszcze następny dzień. To było wprawdzie niedużo, bo tylko 67 kilometrów, ale dla nas to była strasznie daleka droga. Był mróz, nogi się ledwo ciągnęło w śniegu. Niektórzy więźniowie mieli je poowijane kocami albo szli w tzw. kierpcach zakopiańskich, które nasiąkały wodą, więc zrzucali je i szli boso. Większość osób, która przeżyła ten marsz miało poodmrażane nogi. Szło się dzień i noc bez przerwy. Niektórzy padali, inni zostali zastrzeleni podczas próby ucieczki. W końcu dotarliśmy do Wodzisławia Śląskiego, gdzie wprowadzono nas do wielkiej stodoły, w której przesiedzieliśmy do rana.

Kiedy mówi się o Auschwitz, zwykle wspomina się dzień pierwszego transportu i dzień wyzwolenia. A po tym wyzwoleniu, to naprawdę się nie skończyło. To był koniec dla tych, którzy zostali wyzwoleni, ale tysiące mężczyzn i kobiet trafiło do ciężkich obozów do Niemiec.

– Pani też została przewieziona do niemieckiego obozu Ravensbrueck.

Janina Iwańska: Okazało się, że nie ma tam dla nas miejsca. W związku z tym porozstawiano namioty, część mieszkała w nich, a część w przejściowym baraku bez żadnych urządzeń – tylko same ściany. Datę nadania nowego numeru mam 25 stycznia. W końcu przewieziono nas do podobozu w Neustadt-Glewe. Tam już doczekałam do końca wojny. Wyzwolono nas 2 maja. Najpierw weszły do nas wojska zachodnie, które wyzwoliły leżący 6 kilometrów dalej obóz męski. Wyzwolili nas Amerykanie – kiedy otworzyli bramę, popłakali się. Potem weszły już wojska radzieckie.

Czytaj też: Szok! Polscy naukowcy to lewacy! 30 proc. pracowników uczelni chce głosować na lewacką partię Razem

REKLAMA