Przeżyła Oświęcim. Niemiecki obóz koncentracyjny oczami dziecka WYWIAD

REKLAMA

– Co działo się po wyzwoleniu obozu?

Czytaj też: Minister-oszust rezygnuje. Socjalistyczny rząd Hiszpanii zaczyna się już sypać na starcie

REKLAMA

Janina Iwańska: Jako dzieci nie wiedzieliśmy, co mamy ze sobą zrobić. Po kilku dniach przyjechał do nas międzynarodowy Czerwony Krzyż, przywieźli nam paczki i powiedzieli, że jeśli ktoś chce, to może jechać do Szwecji lub do Anglii na rehabilitację. Ale większość chciała wrócić do domu. Utworzono obóz przejściowy, gdzie zaopiekowały się nami trzy kobiety – nauczycielka, siostra zakonna i ciotka jednej z naszych koleżanek, którą spotkała w obozie. Rosjanie zabrali z jakiegoś niemieckiego gospodarstwa wóz i konia, i tak wyruszyłyśmy w osiemnastkę najpierw do Częstochowy, bo siostra zakonna chciała podziękować za ocalenie Matce Boskiej, a potem pociągiem do Warszawy. Tam każda poszła w swoją stronę.

Spotkałyśmy się dopiero jako ponad pięćdziesięcioletnie kobiety, kiedy opiekująca się nami wówczas nauczycielka, pani Irena, będąc już na emeryturze, odnalazła nas wszystkie. Do końca życia mówiła do nas „dziewczynki”. Taką cenną i wartościową przyjaźń nawiązałyśmy, bardzo o siebie wzajemnie dbałyśmy. Myślę, że warto zwrócić uwagę na to, że w obozach była solidarność.

– Do Auschwitz trafiła pani ze stolicy, tuż po Powstaniu Warszawskim. Jak zapamiętała pani czas walk w stolicy i okoliczności w jakich panią wywieziono?

Janina Iwańska: W Warszawie mieszkałam na Woli, gdzie Powstanie Warszawskie skończyło się bardzo szybko – w ciągu pierwszych sześciu dni zamordowano 60 tys. cywilów. 6 sierpnia Niemcy podobno dostali rozkaz, żeby oszczędzać ludzi, a tylko miasto zrównać z ziemią. Akurat tego dnia doszli do mojej ulicy, więc przewieziono nas do obozu przejściowego w Pruszkowie. Ja byłam wtedy sama – ojca aresztowano jeszcze przed powstaniem, a mama pojechała w odwiedziny do mojego młodszego brata, który spędzał wakacje u babci na wsi, na Podlasiu.

Mama utknęła między bratem, który był już za frontem a mną – bo do Warszawy też już nie mogła wrócić. Widziała tylko jak miasto się pali. Wróciła dopiero w styczniu i w bramie naszego domu – bo tylko ona po nim została – zostawiła mi wiadomość na kartce. Szukała mnie we wszystkich masowych grobach. Kiedy na starość mieszkała ze mną i leżała już w łóżku, wołała do siebie moje przyjaciółki, które mnie odwiedzały i prosiła, żeby zaprowadziły ją na grób córki, bo marzy, żeby zapalić jej lampkę, a nawet nie wie, gdzie jest pochowana. Mówiłam jej, że to ja jestem jej córką, a ona na to: „nie gniewaj się, ja wiem, ty jesteś moja dobra córka, ale ja miałam córkę taką, co zginęła; ona była od ciebie ładniejsza, młodsza i ja szukam jej grobu”. Myślę, że dopiero w ostatniej chwili uświadomiła sobie, że żyję, bo bardzo szeroko uśmiechnęła się do mnie, po czym umarła.

– Kiedy po raz pierwszy spotkała się z matką po wojnie?

Janina Iwańska: W sierpniu 1945 r. Nasza podróż wozem trwała 3 miesiące. Jeszcze z Częstochowy napisałam dwa listy – jeden do domu, który oczywiście nie doszedł, a drugi do babci. Ten drugi doszedł dzień przed moim powrotem do Warszawy, kiedy rodzice akurat byli na wsi i odbierali brata. Szybko wrócili, bo już wiedzieli, że żyję. Po powrocie do Warszawy poszłam w miejsce, gdzie stał nasz dom. Zobaczyłam kartkę: „Jasia, ja żyję. Mama”, a obok jeszcze jedną: „Jasia, ojciec wrócił, żyjemy, mieszkamy u ciotki Małgorzaty na Pańskiej”. Pobiegłam tam szybko; kiedyś rodzice tam dotarli, spałam. Obudziłam się dopiero po trzech dniach.

Czytaj też: Uderz w stół a Żydzi się odezwą. Teraz chcą wpływać na polski Trybunał Konstytucyjny!

REKLAMA