Wszyscy Ukraińcy otrzymali zadanie: „Wyrżnąć Lachów aż do siódmego pokolenia, nie wyłączając tych, którzy nie mówią po polsku”

REKLAMA

– Przez kilka minut uczył mnie, jak mam się żegnać, żeby udawać prawosławną. Poinstruował mnie także, że gdyby kazali mi się modlić, to mam mówić, że w mojej wsi bolszewicy zniszczyli cerkiew i nie nauczyłam się modlić. Ostrzegł mnie też, że jeśli przyznam się, że jestem Polką, to oni będą cię strasznie męczyć! (…) Widocznie był świadkiem, jak członkowie jego bandy torturowali Polaków, i nie chciał, bym zginęła w męczarniach. Może ruszyło go sumienie, a może bał się, że jak mnie złapią, to w męczarniach przyznam się, że u niego pracowałam, i będzie miał kłopoty z tego tytułu, że mnie nie zarąbał. Poradził mi on również, jak najprościej dojść do drogi prowadzącej na Korzec. Miałam dojść do Niewirkowa i za kościołem skręcić w prawo i pójść traktem wzdłuż cmentarza.

– Tak zrobiłam, ale jak doszłam do cmentarza, to strasznie się przeraziłam. Stały na nim sterty trumien, których nie miał kto pochować. Ludzie zwozili je furmankami z trupami pomordowanych przez Ukraińców Polaków, a grabarze nie nadążali z kopaniem dla nich grobów. Trumny te były w większości prymitywne, zbite z desek. Niektóre bardziej przypominały skrzynie niż trumny. W każdej z nich złożonych było po kilka porąbanych ciał. To był straszny widok.

REKLAMA

– Ja, stale się modląc, pomaszerowałam dalej do Korca, odległego od Niewirkowa o jakieś 25 km. Przed wieczorem dotarłam do tego miasta. Wzruszyłam się, gdy usłyszałam na jego ulicach polską mowę i zobaczyłam kościół, ale już się nie zatrzymywałam. Gdy znalazłam się za Korcem, dosłownie padałam z nóg. Przy drodze stała jakaś chatka, do której zaszłam i po ukraińsku zapytałam gospodarzy, czy mogę u nich przenocować. Ci zapytali, skąd idę. Odpowiedziałam, że z Zachodniej Ukrainy. Wtedy ożywił się jakiś staruszek siedzący przy piecu, pewnie ojciec gospodarza. „Tam Lachów palą!” – powiedział. „Ja tam nic nie wiem” – odpowiedziałam, nie chcąc podejmować tematu.

– Nie wiedziałam bowiem, do kogo trafiłam. Szybko okazało się, że zrobiłam bardzo dobrze, bo ten staruszek zaraz dodał: „bardzo dobrze, ze palą Lachów, ja bym ich sam za noc zarżnął ze stu pięćdziesięciu”. Znów się strasznie przeraziłam. Boże wielki! – pomyślałam – gdzie ja trafiłam, teraz mnie na pewno zarżną. Gospodyni ugotowała ziemniaki na kolację i zaprosiła mnie do stołu. Wtedy znów się przestraszyłam. Uświadomiłam sobie, że przy stole trzeba się przeżegnać, a ja zapomniałam, od której strony należy zacząć to robić. Oblał mnie zimny pot, ale jak się okazało, gospodarze też się nie żegnali, tylko od razu zaczęli jeść.

– Gospodyni posłała mi jakąś kufajkę pod oknem, na którą się położyłam i od razu zasnęłam. Nad ranem obudził mnie straszny ból nóg. Nie byłam przyzwyczajona do tak długich marszów i nogi mi strasznie spuchły. Bardzo bolały mnie też stopy, wędrowałam przecież na bosaka. Jakoś jednak zwlokłam się rano z mojego legowiska i ruszyłam w drogę. Do południa uszłam zaledwie 7 km. Myślałam, że to już koniec ze mną, bo nie jestem w stanie iść dalej. Wtedy na drodze pojawił się chłopak jadący na furmance. Jechał do Biłki, wsi odległej od Dołbysza o 7 km. Pozwolił mi wsiąść na wóz.

– Po drodze spytał się, skąd idę. Jak dowiedział się, że z Zachodniej Ukrainy, zatrzymał wóz i chciał mnie z niego zrzucić. Okazało się, że był Polakiem, który także jak ja pracował na Zachodniej Ukrainie i ledwo udało mu się uciec przed nożami Ukraińców. Wziął mnie za rezunkę, która przyszła na sowiecką stronę Wołynia na przeszpiegi. Dopiero jak mu wytłumaczyłam, że ja też uciekłam, bojąc się zarżnięcia, to się uspokoił. Zawiózł mnie do swojej rodziny, gdzie nieco odpoczęłam. Następnego dnia powlokłam się do Dołbysza, gdzie zajęła się mną ciocia Kamila. U niej przeżyłam do wkroczenia Sowietów i zakończenia niemieckiej okupacji.

REKLAMA