Prowiant, plecak, luxtorpeda. Jak wyglądały wczasy w przedwojennej Polsce?

REKLAMA
Prezydent RP Ignacy Mościcki z żoną Marią wracają z plaży w Juracie. Lipiec 1937 rok. Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.
Prezydent RP Ignacy Mościcki z żoną Marią wracają z plaży w Juracie. Lipiec 1937 rok. Ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego.

Hel bardzo szybko stał się chętnie odwiedzanym kurortem. Już sama podróż kolejowa z Pucka była wielką atrakcją. Monika Żeromska wspominała: „Pociąg toczy się między dwoma morzami po wąskim skraweczku ziemi, blask bije od drobnych fal po obu stronach i tylko szare, ostre trawy przysłaniają tę śliczną, bliską wodę”. Turyści udawali się do „Kurhausu”, czyli Domu Zdrojowego, który funkcjonował już od 1899 r. Tak jak w innych kurortach zatrzymywało się tutaj wielu znanych artystów i polityków. Słowem – prawdziwe elity II Rzeczpospolitej.

Jednymi z najpopularniejszych i zarazem droższych polskich letnisk nadmorskich były także Jurata oraz Jastrzębia Góra. Ta pierwsza powstała w 1928 r. jako Spółka Jurata Uzdrowisko na Półwyspie Helskim SA. Pod względem luksusu letnisko porównywane było do Kamiennej Góry w Gdyni. Jurata posiadała własną elektrownię, kanalizację, ujęcie wody, wodociągi, restaurację, korty tenisowe, platformę do dancingu… słowem wszystko, czego elitom nad morzem było potrzeba. Znanym gościem Juraty był Wojciech Kossak mieszkający w prywatnej willi wraz z rodziną. W Juracie wypoczywał również prezydent Ignacy Mościcki, częściej jednak wyjeżdżał on do rezydencji w Spale nad Pilicą. Cóż, w kwestii wypoczynku Mościcki był całkowitym przeciwieństwem Józefa Piłsudskiego. Podczas gdy Marszałek przebywał w skromnej willi, żądając ciszy i spokoju, prezydent najlepiej czuł się w drogich rezydencjach i na wystawnych przyjęciach. Skromna rezydencja w Juracie była ewenementem.

REKLAMA

Rowerem, pociągiem, kajakiem… a może samolotem?

Kiedy wybrano już miejsce letniego wypoczynku, pozostawała kwestia wyboru środka lokomocji. A tych polscy turyści mieli pod dostatkiem. Najprostszym i najtańszym sposobem była oczywiście wędrówka piechotą. Ale ten sposób podróżowania sprawdzał się jedynie podczas krótkich górskich wędrówek lub lokalnych wycieczek. Popularnym środkiem lokomocji był natomiast rower. Dobrze znany jeszcze przed I wojną światową, w latach dwudziestych triumfalnie powrócił na polskie drogi. Za pomocą roweru łączono krajoznawstwo ze sportem – pierwsze wyścigi kolarskie miały miejsce już kilka lat po odzyskaniu niepodległości. A wszystkie organizacje sportowe (w tym i kolarskie) posiadały najczęściej w swej strukturze sekcję turystyczną, łącząc przyjemne z pożytecznym.

Wodospad na rzece Prut (fot. A1; Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0.) Stosunkowo niewielu międzywojennych wczasowiczów podróżowało samochodem. Działo się tak z dwóch powodów. Przede wszystkim na automobil mogli pozwolić sobie jedynie najbogatsi. Ponadto znaczna ilość polskich dróg przez większą część roku była nieprzejezdna, a i tych zdatnych do użytku było jak na lekarstwo. Stąd też ten środek lokomocji był wygodny, acz niezwykle kłopotliwy dla właścicieli aut. Ci, których nie stać było na własny samochód, mogli przebyć zaplanowaną podróż autobusem, choć ta forma podróżowania nie cieszyła się szczególną popularnością.

Najwygodniejszym, relatywnie tanim i ogólnodostępnym sposobem podróżowania była jazda koleją. Sieć kolejowa, nieźle rozbudowana, umożliwiała bezproblemowy i wygodny dojazd niemal w każdy rejon Polski – choć we znaki dawały się różnice pomiędzy zaborami w jej gęstości. Standardy podróży koleją były przyzwoite, a bilety – stosunkowo tanie, bo bardzo często dofinansowywane przez państwo. Co ciekawe, ówczesna kolej miała podróżnym do zaoferowania bogatą ofertę usług turystycznych, np. specjalny pociąg narciarski (w sezonie zimowym). Pociąg ten zatrzymywał się w wybranych miejscowościach (Zakopane, Krynica, Jaremcze i kilku innych). Postój trwał kilkanaście godzin, kiedy to podróżni mieli czas na odwiedzenie stoków. Po skorzystaniu z tej zimowej rozrywki narciarze udawali się z powrotem do swoich wagonów, a tabor wyruszał w podróż do kolejnej miejscowości. Na wzór pociągu narciarskiego uruchomiono później również pociąg dla kajakarzy.

A trzeba pamiętać, że po polskich rzekach najchętniej podróżowano wówczas kajakiem. Sieć rzeczna dawała turystom spore możliwości, a wiele ówczesnych rzek (Prut, Dniestr), płynących dziś poza granicami kraju, należało przed wojną do głównych tras na turystycznej mapie Polski. W końcu lat dwudziestych i przez całe następne dziesięciolecie kajakarstwo w Polsce przeżywało swoje złote lata. Rozpowszechnione przez organizacje sportowe, takie jak Akademicki Związek Sportowy (AZS), kajaki zapełniły polskie rzeki. Z łatwością można było je kupić, a przy odrobinie talentu skonstruować samemu. Ten sposób lokomocji umożliwiał kajakarzom prawdziwą podróż w nieznane. Rzekami płynącymi na wschodzie kraju można było dotrzeć w dziewicze miejsca, tam gdzie rower, automobil czy pociąg nie docierał.

Dla najbogatszych przewidziano również podróż lotniczą. Samoloty kursowe zabierały na pokład czterech pasażerów. Jedyną niedogodnością, na którą często skarżyli się pasażerowie – a w szczególności pasażerki – była nietypowa praktyka na ówczesnych lotniskach. Przed wejściem na pokład każdy pasażer musiał stanąć na wadze, po czym określano, ile bagażu może ze sobą zabrać. Z czasem zabieg ten przeniesiono za parawan, nadal jednak wzbudzał wiele kontrowersji. Nie można również w tym miejscu zapomnieć o motocyklach, żaglówkach, a także… motorówkach (!).

CZYTAJ DALEJ ->

REKLAMA