Putin jest silniejszy od Trumpa. I dlatego zaprasza go do Moskwy. W to wierzą Rosjanie

Donald Trump dostaje piłkę Władimira Putina. Fot. PAP
Donald Trump dostaje piłkę Władimira Putina. Fot. PAP
REKLAMA

Rosyjski prezydent Władimir Putin zaprosił Donalda Trumpa do złożenia wizyty w Moskwie. „Amerykaniec” ma być przyjęty z przepychem, który ma go oszołomić. Już podczas spotkania w Helsinkach rosyjskie media donosiły o spotkaniu „przywódców dwóch supermocarstw”, czyli Rosji i Stanów Zjednoczonych, nie pozostawiając jakichkolwiek wątpliwości, że Włodzimierz Putin rozmawiał z Donaldem Trumpem jak równy z równym, a nawet jako silniejsza strona, bo przecież Rosja jest większa od Stanów Zjednoczonych. Naturalnie to złudzenie wielkości poprawia nastroje Rosjan, którzy na co dzień nie mają zbyt wielu powodów do zadowolenia.

Wielu z nich rzeczywiście wierzy, że ich kraj wciąż jest potęgą zdolną co najmniej dotrzymać kroku Ameryce. W tym kontentowaniu się urojoną wielkością jest Rosja podobna starej pannie, która nie dopuszcza myśli, że jej uroda dawno już przeminęła.

REKLAMA

Czytaj także: Szaleństwo! Hiszpania rządzona przez lewicę otwarła granice. Wpuszcza tysiąc Murzynów dziennie

Obaj prezydenci porozmawiali w Helsinkach o wzajemnych relacjach, sankcjach, terroryzmie i Ukrainie. Według kremlowskich dziennikarzy, zachodni żurnaliści wpadli już w panikę i gotowi są rozszarpać prezydenta Stanów Zjednoczonych za to, że zgodził się na spotkanie z rosyjskim przywódcą, a zatem z całą pewnością zgodzi się również na ustępstwa wobec Moskwy. Poprzez takie wzmianki naród rosyjski przy okazji zostaje utwierdzony w przekonaniu, że niemal cały świat jest przeciwko niemu, a USA to wróg najgorszy.

Nie ziemny, lecz bojowy

Najbardziej jednak drżą – w mniemaniu redaktorów moskiewskich – z powodu helsińskiego szczytu politycy ukraińscy, a wraz z nimi władze Gruzji, Litwy, Polski i Mołdawii. Ich wysłannicy w Ameryce jak jeden mąż mówili o rosyjskiej agresji, podkreślając, że Moskwa wykorzystuje swój gaz jako oręż. Byłby to zatem nie tyle gaz ziemny, co gaz bojowy. Przewodniczący Rady Najwyższej Ukrainy Andrzej Parubij, zasłużony weteran obu Majdanów, nie wiadomo dlaczego nie dostrzega potencjału bojowego w odcinkach gazociągów znajdujących się na terenie Ukrainy, ale rury transportujące rosyjski „błękitny węgiel” poza obszarem podlegającym jurysdykcji Kijowa uważa już zagrożenie dla światowego pokoju.

Śmiech limitrofów

Przede wszystkim reprezentanci środkowoeuropejskich limitrofów (w doktrynie moskiewskiej termin ten oznacza państwa pozbawione większego znaczenia – poza funkcją rozdzielania mocarstw, ot, taki plankton polityczny) wskazywali na niebezpieczeństwo, jakie pociąga za sobą budowa gazociągu Nord Stream II. Dla rosyjskich propagandystów to w ogóle niepojęte: dlaczego na temat tej inwestycji najwięcej wypowiadają się ci, których ona w ogóle nie dotyczy, czyli w ogóle omija ich granice?
Jest znany rosyjski zwrot waljat’ duraka, czyli udawać głupiego, rżnąć głupa, a gdzieś w podtekstach – także odwracać kota ogonem. Zachowanie, które właśnie tylko w ten sposób da się określić, to stały element gry dyplomatycznej Moskwy, przejęty jeszcze z czasów sowieckich. Jego stosowanie doprowadzono na Wschodzie do perfekcji – piramidalne niedorzeczności wypowiadane są ze śmiertelną powagą. Prawdopodobnie niektórzy rosyjscy prezenterzy telewizyjni lub pismacy rzeczywiście wierzą, że odczytywane czy też klecone przez nich rewelacje istotnie nie rozmijają się z prawdą.

Dotyczy to na pewno tych, którzy nadal uważają swój kraj za supermocarstwo. Za to ich mocodawcy, słuchając takich przekazów, muszą śmiać się w kułak. Także z ekip, które rządzą (lub rządziły) w ościennych limitrofach.

Czytaj także: Czy antysemici mają argumenty? Teraz tak

REKLAMA