Chodakiewicz o Grabowskim, Engelking-Boni i Grossie. „Plagiat jest najwyższą formą pochlebstwa”

REKLAMA

Jak plagiatować, to z głową

Generalnym mankamentem podejścia Frydla jest brak całościowego potraktowania tematu i wybiórcze traktowanie źródeł. To się nazywa „rwanie wisienek” (cherry picking). Oznacza to, że doktorant wyciągnął z dokumentów to, co go interesowało, i dostosował do istniejącego Chodakiewiczowego paradygmatu. Pochlebia mi to, ale cel, do którego to zastosował, jest naukowym nadużyciem.

REKLAMA

Ponadto Frydel ubrał swe enuncjacje w żargon politycznie poprawnej historii społecznej (według nauk tow. Zygmunta Baumana, którego wymienia jako jednego ze swoich guru). Nie tylko oparł się głównie na „sierpniówkach”, ale przede wszystkim nie pokusił się o dogłębne mikrobadania każdego z „opisywanych” przez siebie powiatów. W tym sensie paradygmat Frydel wykorzystał, ale nie pofatygował się przedsięwziąć pracy potrzebnej do odtworzenia substancji dziejowej na skalę powiatu.

Mój powiat to Kraśnik-Janów Lubelski. Automatyczne odnoszenie mojej nomenklatury do powiatów podkarpackich jest uprawnione tylko wtedy, gdy każdy z nich zostanie zbadany w tak szczegółowy sposób, jak ja to uczyniłem na potrzeby mojej mikrografii. I dopiero wtedy można pokusić się o umieszczenie spraw polsko-żydowskich w tym kontekście.

Nie można stosować paradygmatu ze zjawiska w pełni zbadanego do zjawiska pozostającego niezbadanym oprócz selekcji pasujących historykowi okruchów wyciągniętych z ubeckich papierów, często wytorturowanych zeznań.
Frydel nie rozpracował tematu, jak trzeba. „Pożyczył” mój paradygmat janowsko-kraśnicki, aby zapełnić go wyrywkami z Podkarpacia. Taki manewr nie uprawnia go do niczego oprócz ekstrapolacji, że rzeczywiście w badanych przez niego powiatach być może było tak jak w Kraśnickiem. Dopiero całościowe zbadanie każdego z powiatów w mikroskali umożliwi nam poznanie mechanizmów i ich porównanie z innymi obszarami.

Jak plagiatować, to z głową. Jeśli chodzi o Frydla, to można się łudzić, że to taki nieświadomy Konrad Wallenrod, bowiem szlachetnie samonamaszcza się jako obrońca „chłopskiej społeczności”. Jeśli chodzi o innych, to takich złudzeń nie ma. W podobny sposób – wyrywając z kontekstu jeszcze w większym stopniu niż Frydel – postępują w swoich pracach Jan Grabowski, Barbara Engelking-Boni oraz cała reszta klonów Grossa. A płaci za to polski podatnik…

REKLAMA