Szymowski: każdy polski sąd ma swojego Komendę

Sąd Apelacyjny w Poznaniu fot PAP/Jakub Kaczmarczyk
Sąd Apelacyjny w Poznaniu fot PAP/Jakub Kaczmarczyk
REKLAMA

Łódzka prokuratura prowadzi precedensowe śledztwo, które ma doprowadzić do ukarania winnych niesłusznego skazania Tomasza Komendy. Jednak śledczy powinni zbadać zachowania dziesiątków innych sędziów, prokuratorów i funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości.

Łódzka prokuratura wszczęła śledztwo, w którym badane są okoliczności skazania Tomasza Komendy na 25 lat więzienia za zgwałcenie i zabójstwo 15-letniej Małgosi w dolnośląskich Miłoszycach. Po tym, jak w marcu 2018 Sąd Najwyższy zwolnił Komendę z odbywania reszty kary (siedem lat), a w maju prawomocnie uniewinnił go od zarzutu zgwałcenia i zabójstwa, wszczęte zostało śledztwo, które ma na celu odpowiedzieć na pytanie o przyczyny nieprawidłowości w całym procesie i doprowadzić do ukarania ich winnych. Już z ogólnikowych relacji mediów widać, że skala zaniechań była ogromna. Prokurator zlecił zatrzymanie, choć dysponował zaledwie trzema opiniami biegłych (ich autorzy mieli dużo wątpliwości co do winy Komendy) i zeznaniem jednego świadka, który zeznał, że słyszał coś, co powtórzył mu kto inny. Sam oskarżony przyznał się do winy pod wpływem okrutnych tortur na komendzie policji. A podczas procesu sądowego sędzia nie zwrócił uwagi na zaskakujące decyzje jego obrońcy. Konsekwencją tego wszystkiego był wyrok, który młodego człowieka pozbawiał wolności na 25 lat i omal nie doprowadził do jego samobójstwa wskutek znęcania się współwięźniów nad Komendą.

REKLAMA

Rżnięcie głupa

Sędzia Mariusz Wiązek, który 18 lat temu wydawał skandaliczny wyrok, unikał kontaktów z mediami. Nadal orzeka w Sądzie Okręgowym we Wrocławiu. W jego imieniu wypowiadał się jedynie Marek Poteralski – rzecznik wrocławskiej Temidy. Jakby dla złagodzenia sprawy przypominał dziennikarzom, że sędzia Wiązek nie był jedynym, który wydawał wyrok, bo oprócz niego w składzie orzekającym zasiadało jeszcze trzech ławników i jeden sędzia zawodowy. Prokurator Stanisław Ozimina (po sprawie był skazany za korupcję) zaręczał, że nie ma sobie nic do zarzucenia i dziś postąpiłby tak samo. Ani jeden, ani drugi funkcjonariusz nie zdobył się na słowo „przepraszam”.

Więcej odwagi miał prokurator Bartosz Biernat, który w 2010 roku przejrzał akta sprawy, doszedł do wniosku, że pomyłka sądowa jest oczywista, i zażądał ponownego śledztwa w sprawie, jednak dostał od przełożonych zakaz zajmowania się nią. Kto i dlaczego wydał takie polecenie – na to pytanie na razie nie ma odpowiedzi (pozostaje mieć nadzieję, że wyjaśni to śledztwo). Śledztwo powinno również odpowiedzieć na pytanie, jak to możliwe, że pięcioosobowy skład sędziowski dał się nabrać na akt oskarżenia, choć nie zawierał on żadnych dowodów obciążających Komendę. W noc zbrodni bawił się on na przyjęciu z 12-toma znajomymi. Wszyscy dawali mu alibi, ale zostali przesłuchani dopiero po latach. Młodego człowieka zidentyfikowano na podstawie fałszywego donosu, pochodzącego od osoby, która powoływała się na to, że coś tam kiedyś gdzieś słyszała (później się okazało, że nie słyszała, tylko sama to źle zinterpretowała).

Sam Komenda istotnie przyznał się do zabójstwa, ale zrobił to pod wpływem tortur na komendzie policyjnej (policjant, który miał go pobić, dziś również odmawia rozmowy z dziennikarzami). Kilka tygodni temu Komenda i jego pełnomocnik – profesor Zbigniew Ćwiąkalski (były minister sprawiedliwości) – wystąpili o odszkodowanie i zadośćuczynienie do Skarbu Państwa. Łącznie domagają się 18 milionów złotych – po milionie za każdy rok niesłusznej odsiadki. Jakąkolwiek kwotę uzyskają – zapłaci to polski podatnik, a nie sprawcy gehenny Komendy. Tymczasem zasądzona kwota – oczywiście wysoka – winna być podzielona solidarnie pomiędzy wszystkich sprawców nieszczęścia Komendy i to oni – a nie polski podatnik – powinni ją płacić. Sędziego Wiązka nie byłoby stać na wypłatę kilku milionów złotych (podobnie jak prokuratora Oziminę), zatem cały majątek winien im zabrać komornik, a państwo powinno później dopłacić resztę.

Nagłośnienie tej sprawy zostałoby odebrane jako sygnał, że nie ma pobłażliwości dla prokuratorów formułujących akty oskarżenia „od czapy” i sędziów wydających wyroki ewidentnie sprzeczne ze wszelką przyzwoitością. I nie ma to nic wspólnego z zamachem na niezawisłość sędziowską. Niezawisłość polega na pełnej swobodzie wymierzania kary według własnego sumienia, a nie na tworzeniu „licentia poetica” i definiowaniu stanu faktycznego według własnego widzimisię, obrażając się na fakty niewygodne, a przyjmując tylko te, które pasują do tezy. „Jeśli fakty przeczą naszej tezie, tym gorzej dla faktów” – zalecał towarzysz Lenin. Trudno jednak zgadzać się z tym, aby według tej zasady postępowali sędziowie demokratycznej Polski.

Czytaj dalej >>

REKLAMA