Pisowska propagandowa paranoja w sprawie Tomasza Grodzkiego. To co wyprawiają przechodzi ludzkie pojęcie

Tomasz Grodzki. Foto: PAP/Tomasz Gzell
Tomasz Grodzki. Foto: PAP/Tomasz Gzell
REKLAMA

W sprawie marszałka Senatu prof. Tomasza Grodzkiego trwa propagandowa paranoja. Nie, żeby ktoś uważał, że to człowiek krystalicznie czysty. W końcu to polityk, w dodatku z POPiS-u. Ale widać wyraźnie, że z jakiejś przyczyny stał się obiektem ostrych ataków aparatu władzy. Wyszły przy tym inne kwiatki, jak np. dostęp do danych medycznych zwykłych ludzi, którzy w politykę się nie angażują.

Propagandowa paranoja reżimowych i proreżimowych mediów wmawia ludziom, że prof. Tomasz Grodzki przyjmował łapówki. Podkładką pod te oskarżenia są relacje nieprzedstawianych z nazwiska byłych pacjentów ze szpitala, w którym prof. Grodzki pracował.

Dowodów nie ma

Jednak brakuje jakichkolwiek dowodów. Sam Grodzki zaprzecza, jakoby przyjmował łapówki. Nie ma się zresztą czemu dziwić – tysiąc czy dwa tysiące złotych dla osoby na jego stanowisku to nie jest kwota powalająca z nóg. Inaczej mówiąc, za duże możliwe konsekwencje w stosunku do korzyści.

REKLAMA

Warto zaznaczyć, że jedna z łapówek miała wynosić 400 zł. Miała zostać przyjęta w 1994 roku, gdy jedno jajko kosztowało 2,2 tys. zł.

Pojawiła się nawet relacja człowieka, który deklaruje się jako zwolennik PiS. Jest on znajomym na Facebooku polityka obozu rządzącego Dariusza Mateckiego, który jest wybitnie zaangażowany w kampanię przeciwko Grodzkiemu. Polityk ten – w przeciwieństwie do wielu innych relacji, które robią z Grodzkiego łapówkarza – nie przytoczył bardzo pozytywnej dla Grodzkiego relacji o fachowym przyjęciu go i nie wymuszaniu żadnych łapówek. Wpis już zniknął z Facebooka.

Ale brak dowodów to nie problem dla aparatu propagandowego partii rządzącej. Portal wpolityce.pl opublikował… sondaż. Badanych pytano, czy ich zdaniem prof. Grodzki przyjmował łapówki. Większość ankietowanych odpowiedziała, że „tak”.

Sondaż oczywiście wykonał związany z portalem Social Changes. Żeby było jeszcze śmieszniej, sondaż ten opublikowano także w głównym wydaniu „Wiadomości” w utrzymywanej przez nas pod przymusem TVP.

Warto jeszcze zaznaczyć, że jedno stowarzyszenie – którego zupełnym przypadkiem zapewne prezes był niegdyś w jednej partii z Jarosławem Kaczyńskim – wystosowało szereg zarzutów wobec Grodzkiego. Pojawiło się nawet złamanie tajemnicy lekarskiej i łamanie konstytucji. Informację podał – z pewnością również zupełnym przypadkiem – portal zakłamanej TVP Info.

5 tysięcy za oskarżenie

Dzisiaj Radio ZET przytoczyło relację byłego pacjenta Grodzkiego, Tadeusza Staszczyka, który powiedział, że nieznajomy mężczyzna zaoferował mu 5 tys. zł za oświadczenie oczerniające wówczas lekarza człowieka.

Staszczyk dobrze wspomina opiekę w szpitalu. Grodzki zoperował mu nowotwór i ocalił życie. Jednocześnie zaznacza, że nigdy nie żądano od niego łapówki.

Co ciekawe, niemalże od razu zareagował na to pisowski aparat medialny. Staszczykowi wypomniano – na portalu TVP Info, a jakże – że był informatorem UB. Od rana pracownicy mediów reżimowych podają dalej na Twitterze wszelkie tweety, które to podkreślają.

Ciekawe swoją drogą, że były informator jest dla nich niewiarygodny, ale wiarygodne są relacje niepodanych z nazwiska osób, prawda?

Skąd dostęp do danych medycznych?

Należy zwrócić uwagę, że osoby zarzucające łapówkarstwo Grodzkiemu nie były przedstawiane z nazwiska. Można było domniemywać jedynie, że są to rzeczywiście byli pacjenci obecnego marszałka Senatu.

Natomiast relacje przeciwne tej narracji pochodzą od konkretnych osób, które można zidentyfikować. To już coś nam mówi.

Ważne jest też dla nas wszystkich, że w imię tworzenia materiałów propagandowych ktoś ma dostęp do wrażliwych danych. Mianowicie, do danych medycznych. 

Okazuje się bowiem, że niezidentyfikowana osoba mająca nieznanego mocodawcę krąży po konkretnych osobach – byłych pacjentach z wydziału Grodzkiego. Musi więc mieć dostęp do danych medycznych. Kto to jest i jakim prawem? Czy pisowska propagandowa paranoja nie pokazała nam właśnie, że w imię walki politycznej partyjni dygnitarze – a może służby specjalne – bezprawnie wykorzystują dane już nawet nie polityków i działaczy, ale zwykłych obywateli? 

Dominik Cwikła

REKLAMA