Jeszcze więcej socjalizmu i eurokomunizmu. Oto nowe Niemcy

Zdjęcie ilustracyjne. / foto: domena publiczna
Zdjęcie ilustracyjne. / foto: domena publiczna
REKLAMA
26 października, wraz z uroczystym ukonstytuowaniem się nowo wybranego Bundestagu, oficjalnie zakończyła się rządowa kadencja kanclerz Angeli Merkel i jej ministrów. Ich gabinet jednak kontynuuje rządową działalność – do czasu zaprzysiężenia nowego gabinetu, co zapewne nastąpi nie wcześniej, niż w połowie grudnia br. Bo międzypartyjne negocjacje socjalistów z SPD, euro-komunistycznych Zielonych i demo-liberałów z FDP w połowie listopada wciąż trwały.

Jak to zawsze bywa w Niemczech przy takich powyborczych sytuacjach i negocjacjach (w przeciwieństwie do Polski czy szeregu innych państw), w rządowym Berlinie panuje przy tym dość powszechna międzypartyjna i milcząca zgoda – co najmniej pomiędzy siedmioma partiami obecnymi w Bundestagu i kilkoma innymi partiami i ruchami obywatelskimi, jak np. dość konserwatywnymi Wolnymi Wyborcami [Freie Wähler].

Zgoda co do tego, że dotychczasowy gabinet rządowy (CDU/CSU-SPD) nie powinien już podejmować żadnych istotnych decyzji wiążących dla rządu, który go zastąpi. Przede wszystkim żadnych wiążących decyzji w polityce zagranicznej i budżetowo-finansowej, ale nie tylko. Sehr schön und demokratisch!

REKLAMA

Ale – już oceniając to serio – jest to zapewne jedna z tych cech pozytywnych współczesnej niemieckiej polityki wewnętrznej, która jednak powinna być jakimś wzorem godnym naśladowania dla innych „demokratycznych” państw i państewek Europy. Podobnie jak np. nigdzie nie zapisana niemiecka zasada, że prasa i media nigdy nie krytykują sobie do woli całej czy prawie całej zagranicznej polityki tego czy innego rządu RFN. I nie mieszają kierowników zagranicznej polityki Niemiec z (medialnym) błotem tylko dlatego, że jacyś redaktorzy czy (niemal zawsze „postępowe” i głupawe) redaktorki mediów uznały, że tak trzeba – dla jakiegoś ideologicznego czy medialnego poklasku lub zysku (jak to się niestety często dzieje w co najmniej kilku innych stolicach Europy, a przede wszystkim w pokomunistyczno-sitwowej Warszawie).

A ponieważ w prawie Republiki Federalnej nie ma żadnego konkretnego terminu, do upływu którego Bundestag musi wybrać nowego kanclerza rządu i zatwierdzić jego ministrów, więc kierownicy partii potencjalnie „koalicyjnych” mogą sobie dyskutować i negocjować do woli składy i planowane polityki kolejnego rządu. Choć teraz negocjujące (już od 6 października) kierownictwa SPD, Zielonych i FDP zapowiadały już kilkakrotnie plan i wolę powołania nowego rządu RFN jeszcze w tym kalendarzowym roku, to jednak do 16 listopada w tej sprawie nic ważnego i konkretnego oficjalnie nie ogłosiły.

Wiadomo tylko oczywiście, już od pierwszego dnia po wyborach z 26 września, że obecny wicekanclerz i federalny minister finansów Olaf Scholz pozostaje oficjalnym kandydatem zwycięskiej SPD i jej potencjalnych koalicjantów do stanowiska kanclerza rządu. Niemiecka prasa spekuluje natomiast już od połowy października, że największe szanse na objęcie stanowiska szefa niemieckiego MSZ (jakże przecież ważnego i wpływowego w całej Europie) ma jedna z liderek euro-komunistycznych Zielonych i ich niedawna wyborcza kandydatka nr 1 – Annalena Baerbock. Szefowa radykalnie lewicowych Zielonych szefową berlińskiego MSZ! A może jeszcze dodatkowo wicekanclerzycą rządu?! A to ci dopiero byłby prawdziwie rewolucyjno-„postępowy” przełom. Wunderbar!

Z takiego feministycznego i euro-komunistycznego „postępu” w rządowym Berlinie chyba najbardziej zadowolone byłyby obecne i także mocno „postępowe” rządy USA, Republiki Francuskiej, Włoskiej czy Hiszpanii. A także liczni euro-bolszewicy z kierowniczych gremiów i instytucji Unii Europejskiej – z kilkunastoma komisarkami i komisarzami UE na czele.

Co już uzgodnili i zaplanowali?

Póki co, sekretarz generalny SPD Lars Klingbeil, sekretarz zarządu Zielonych Michael Kellner i sekretarz generalny FDP Volker Wissing poinformowali media (na początku tego miesiąca), że koalicyjna umowa ich partii powinna zostać przedstawiona do końca listopada. Następnie ta umowa ma zostać zatwierdzona przez partyjne zarządy i zgromadzenia. Nadal jednak nie wiadomo, czy niektóre cele ww. partii – te sformułowane i zapisane po ich rozmowach wstępnych, jak np. nie wprowadzanie żadnych podwyżek podatków (co było od początku podstawowym warunkiem FDP), zostaną ostatecznie postanowione, czy nie. Podobnie jak podniesienie ustawowej „płacy minimalnej” w pierwszym roku ich rządów do (rekordowych w UE) aż 12 euro brutto za godzinę pracy (z obecnych 9,60 euro brutto za godzinę) czy postulat już całkowitego wycofania się Niemiec z produkcji energii elektrycznej z węgla do roku 2030 (to priorytetowe postulaty SPD i Zielonych).

Podobno wszystkie te trzy partie były też zgodne (już w końcu października), że w przyszłej polityce ich wspólnego rządu (mimo niepomyślnej obecnej sytuacji budżetu i finansów RFN – już od późnej jesieni ub. roku dość mocno nadwerężonych różnymi nadmiernymi wydatkami socjalnymi, „covidowymi” i innymi oraz wielkimi nowymi długami) nie będzie żadnych cięć wysokości choćby części emerytur ani kolejnego podniesienia ustawowego wieku emerytalnego – co dość słusznie postulowali niektórzy ekonomiści i partyjni eksperci.

9 listopada niektóre niemieckie media podały, że demo-liberałom z FDP prawdopodobnie udało się już przeforsować ich postulat, żeby szefem federalnego ministerstwa finansów został wieloletni przewodniczący ich partii – Christian Lindner (chciałby on oczywiście pilnować spraw i obciążeń podatkowych oraz wydatków budżetu RFN – żeby nie były nadmierne). Z kolei Robert Habeck, przewodniczący Zielonych, który wcześniej zgłaszał swoje aspiracje do ww. stanowiska, miałby ponoć zostać szefem nowego super-resortu energii, „klimatu”, ochrony środowiska i części ministerialnych spraw gospodarczych – powstałego z kilku resortów dotychczasowych. W każdym razie SPD i Zieloni mieliby otrzymać po pięć ministerstw, a FDP cztery. Nadal jednak nie wiadomo, czy szefowie FDP zgodzili się już faktycznie, choć warunkowo (jak podawał w październiku konserwatywny tygodnik „Junge Freiheit”) na takie oto absurdalne i ogromnie kosztowne żądania Zielonych i SPD: na powszechny obowiązek instalowania fotowoltaicznych paneli na wszelkich dachach w Niemczech, na przyspieszenie całkowitej rezygnacji gospodarki Niemiec z wykorzystywania węgla kamiennego i węgla brunatnego w energetyce i ciepłownictwie (!) oraz na zbudowanie wiatraków („farm wiatrowych”) na łącznej powierzchni aż ok. 2 procent całego lądowego terytorium Niemiec (!).

Poróżnią ich jednak postulaty „ochrony klimatu” i migrantów?

Tymczasem 12 listopada okazało się, że sukces ww. międzypartyjnych negocjacji i utworzenie ich rządu nie jest jeszcze przesądzone. Bo szef Zielonych Robert Habeck zagroził przerwaniem dalszych negocjacji, jeśli nie zostaną spełnione ich kolejne postulaty dotyczące (ideologicznie wymyślonej) „ochrony klimatu”. Jakie konkretnie, tego jeszcze nie wiadomo. Ale ponieważ Habeck owego dnia mówił coś mediom o znów „galopującym globalnym ociepleniu” jako rzekomo największym zagrożeniu dla społeczeństwa Niemiec i całego świata, które trzeba koniecznie i wszelkimi środkami powstrzymać (!), więc jest jeszcze drobna nadzieja, że z powodu tego „klimatycznego” szaleństwa Zielonych i części działaczy i posłów SPD do utworzenia rządu niemieckiej lewicy (z poparciem „centrowej” FDP) jednak może nie dojdzie. Tym bardziej, że niektórzy inni ważni Zieloni, jak np. minister transportu i komunikacji w rządzie Badenii-Wirtembergii – Winfried Hermann, także ostrzegali (już od 11 listopada) przed niepowodzeniem ww. negocjacji i koniecznością szybkich ponownych wyborów do Bundestagu – w razie niespełnienia ich żądań co do jeszcze bardziej radykalnej „ochrony klimatu”.

Ponadto okazało się, że liderów SPD i FDP z jednej strony, a bardziej radykalnych Zielonych z drugiej, poróżnił też temat rosyjsko-niemieckiego gazociągu Nord Stream 2. Bo podczas gdy szefowie SPD (i w słabszej mierze też FDP) chcą wydać ostateczne formalno-prawne pozwolenia na uruchomienie tego gazociągu i to możliwie szybko, bezzwłocznie, to jednak Zieloni konsekwentnie i stanowczo sprzeciwiają się temu. Sprzeciwiają się, ponieważ rosyjski Gazprom nie spełnił wszystkich unijnych i niemieckich warunków prawnych i energetycznych. Ponadto Zieloni chcieliby po prostu ograniczyć obecną, już dużą zależność gospodarki i władz Niemiec od gazu z Rosji. Sehr schön! Natomiast socjaliści z SPD nadal uważają, że gaz jest znakomitym surowcem „pomostowym” – pozwalającym na rzekomo bezproblemowe przejście od energetyki węglowej i atomowej do „energii odnawialnej” (jako mającej kiedyś już dominować) w okresie najbliższych kilkunastu lat.

Różnice zdań pomiędzy ww. partiami występują ponoć także w kwestii zabezpieczeń granic i nielegalnej imigracji do Niemiec i innych krajów UE z krajów odległych i ubogich. Podczas gdy kierownicy SPD i FDP opowiadają się za deportacją większości tych przybyszów, którym niemieckie urzędy odmówiły prawa azylu lub tolerowanego pobytu, to bardziej „wrażliwi” Zieloni ponoć stanowczo sprzeciwiają się temu. Nadal żądają przyznania nielegalnie przybywającym do Niemiec mieszkańcom krajów Afryki i Azji różnych niemieckich i „europejskich” praw, wieloletnich zasiłków itd. Sehr dumm und demokratisch!

Wydaje się, że jest więc jeszcze trochę widoków na to, że (wbrew nadziejom niemal całej niemieckiej lewicy i większości wielkich mediów) kierownicy ww. partii ostatecznie nie dojdą jednak do finalnego porozumienia. A wskutek tego obecny gabinet p. Merkel i p. Scholza będzie musiał trwać – chcąc nie chcąc i w pewnym tymczasowo-kompetencyjnym bezruchu – jeszcze przez co najmniej kilka miesięcy. Gut!

Tomasz Mysłek


REKLAMA