W za dużych butach Korwin-Mikkego

Janusz Korwin-Mikke oraz Sławomir Mentzen.
Janusz Korwin-Mikke oraz Sławomir Mentzen. / foto: PAP
REKLAMA

Zachowanie Sławomira Mentzena wobec Ryszarda Petru na scenie w Poznaniu pokazało dobitnie, czym kończy się zbyt szybki awans i niedorośnięcie do swej roli. Wbrew narracji Konfederacji Mentzen nie „zmasakrował” kandydata Trzeciej Drogi, ale udowodnił, że jeszcze sporo mu brakuje, by być politycznym liderem z prawdziwego zdarzenia.

Kilka miesięcy temu Mentzen zupełnie niepotrzebnie stanął do debaty z Petru, reanimując go do politycznego życia, co teraz sam zauważa, mówiąc byłemu posłowi, że „dzięki temu, że zgodził się na debatę”, ten miał „szansę wrócić do polityki”. Z tamtego pojedynku prezes Nowej Nadziei wyszedł poobijany, tracąc dużo ze swego wizerunku „tego merytorycznego” w prawicowym ugrupowaniu, lecz nie można też mówić o sukcesie jego rozmówcy. Organizowanego przez RMF FM starcia nie wygrał nikt, przegrali za to widzowie i słuchacze.

REKLAMA

Od tamtej pory Petru usilnie stara się namówić lidera Konfederacji na rewanż, którym ten nie jest zainteresowany. Oficjalne stanowisko jest takie, że Mentzen, jako „jedynka” na warszawskiej liście ugrupowania, mógłby debatować z „równymi sobie”, czyli innymi „jedynkami”. Samego Petru do debaty wzywa natomiast ostatni na liście Konfederacji w Warszawie Jacek W. Bartyzel. Trudno odmówić tej argumentacji logiki, jednak stanowisko Mentzena odbierane jest jako pokazanie słabości, przeciwnicy prawicowej koalicji powtarzają, że jej lider byłego posła się boi.

Taka opinia może zostać umocniona po tym, co wydarzyło się w Poznaniu, gdzie Mentzen sam zaprosił na scenę Petru, a później się „zagotował”. W sieci pojawiły się krótkie nagrania z tego spotkania, zarówno udostępniane przez stronę konfederacką, jak i jej przeciwników, z których można wnioskować, iż prezes Nowej Nadziei stracił inicjatywę i dał się odpytywać, między innymi na temat ZUS-u, a jego odpowiedzi nie były, delikatnie mówiąc, najlepsze. Co więcej, jak zauważył na łamach nczas.com Adam Wojtasiewicz, politykowi „puściły nerwy” i po pytaniu o tzw. piątkę Mentzena w słabym stylu jął wykrzykiwać w kierunku Petru minimalnie zmodyfikowany tekst z filmu „Chłopaki nie płaczą”. Sebastian Pitoń skomentował tę scenę, pisząc w mediach społecznościowych, że „Sławek nauczył się paru tekstów z polskich komedii i wydaje mu się, że to wystarczy, żeby być szefem partii na którą głosuje 10% Polaków. Żałosne…”.

O tym, jak Ryszard Petru wskoczył na scenę Sławomira Mentzena w Poznaniu, i dla kogo to się źle skończyło [VIDEO]

W za dużych butach

Już pierwsze starcie Mentzena z byłym liderem Nowoczesnej pokazało, iż zupełnie czym innym jest debatowanie, nawet z takim rywalem, a czym innym nagrywanie tik-toków i filmików na YouTube. Z dyskusji z politycznymi oponentami zwycięsko wychodził zazwyczaj Janusz Korwin-Mikke, mimo tego (a może właśnie dlatego), że nie ukrywał swoich poglądów i nie uciekał od trudnych kwestii. Korwin-Mikke niejednokrotnie „masakrował lewaków” i robił to dzięki chłodnej logice, która pozwalała mu na wysuwanie trafnych argumentów albo zadawanie pytań, z którymi oponenci nie umieli sobie poradzić. Tymczasem Mentzen, w nerwowy sposób rzuca cytat z komedii kryminalnej, co później ogłaszane jest jako „zmasakrowanie”.

Przez wiele lat spekulowano o tym, kto zastąpi Korwin-Mikkego, a wśród faworytów zawsze wymieniany był poseł Konrad Berkowicz. Pojawiały się także głosy mówiące o tym, że aby zastąpić niezwykle aktywnego nestora środowiska wolnościowego potrzeba będzie więcej niż jednej osoby. Ostatecznie, w październiku ubiegłego roku – równo rok przed wyborami parlamentarnymi – wybór padł na Mentzena. Ta decyzja nikogo nie dziwiła, gdyż ówczesny wiceprezes partii KORWiN był na fali, a swoją popularnością i ciężką pracą wyprzedzał potencjalnych konkurentów o kilka długości. Jak się jednak dość szybko okazało, bycie czołowym politykiem z drugiego rzędu nie jest tym samym, co bycie prezesem ugrupowania. Można odnieść wrażenie, że właśnie w tej pierwszej roli, jako spec Konfederacji od gospodarki i podatków, Mentzen sprawdzał się świetnie, lecz już rola lidera go przerasta.

Pierwszą bardzo kontrowersyjną decyzję Mentzen ogłosił tuż po przejęciu władzy, jeszcze podczas konwencji partii KORWiN, zapowiadając zorganizowanie prawyborów na dwadzieścia jeden „jedynek”, w tym trzy sporne z posłami Wolnościowców. Reakcja występującego wówczas prezesa Ruchu Narodowego Roberta Winnickiego może sugerować, iż ta deklaracja zaskoczyła koalicjantów. Ostatecznie prawybory się odbyły, lecz ich realizacja, od przyjmowania kandydatów po sposób przeprowadzenia głosowania, budziła wiele wątpliwości, czego efektem był m.in. opublikowany przez Wolnościowców „Raport na temat uchybień w prawyborach Nowej Nadziei”.

Zdaniem Artura Dziambora, kandydującego obecnie do Sejmu z list Trzeciej Drogi, Mentzen podchodzi do zarządzania partią inaczej niż Korwin-Mikke. Poseł uważa, że u Korwin-Mikkego można było zorganizować sprzeciw, gdyż „Korwin wytrzymywał to, że miał wokół siebie ludzi, którzy potrafili czasem powiedzieć: »nie panie prezesie«”. W lutym, kilka dni przed wyrokiem sądu partyjnego, którym Dziambor został usunięty z Konfederacji, Mentzen polecał mu zapisanie się do Prawa i Sprawiedliwości lub Platformy Obywatelskiej, „jak mu tak bardzo źle w Konfederacji” i tłumaczył, że „w partii, tak jak w firmie, nie może być tak, że kierownictwo coś mówi, a ktoś ma na ten temat zupełnie inne zdanie i w ogóle nie reaguje na to, co się do niego mówi”. Odnosząc się do nazywania go „dyktatorem” przez Dziambora, Mentzen stwierdził, że tak samo musiałby nazwać Jarosława Kaczyńskiego czy Donalda Tuska.

Konfederacja była jednak początkowo pomyślana jako koalicja, platforma, umożliwiająca dostanie się do Sejmu środowiskom narodowym, wolnościowym i konserwatywnym, które samodzielnie nie byłyby w stanie przekroczyć progu wyborczego, bez zacierania różnic. Odkąd ugrupowanie dostało się do parlamentu, rozpoczęło się formowanie monolitu i ujednolicanie przekazu, co jeszcze przyspieszyło od przejęcia władzy w Nowej Nadziei przez Mentzena. Ciałem podejmującym najważniejsze decyzje miała być Rada Liderów, a politycy formacji wiele razy odżegnywali się niegdyś od mówienia, kto jest jej liderem. W tym roku Konfederacja po raz pierwszy wyłoniła dwóch współprzewodniczących, którymi zostali Mentzen oraz Krzysztof Bosak.

Nie sposób nie zauważyć, że obecna kampania wyborcza Konfederacji jest prowadzona w sposób zadziwiający. Głównym elementem jest trasa „Bosak & Mentzen na żywo”, jednak próżno szukać transmisji z niej w Internecie. Do mediów trafiają zatem jedynie szczątkowe informacje i nagrania, z których można wnioskować, iż wystąpienia prezesa Nowej Nadziei przypominają te z „piwa z Mentzenem”, składające się głównie ze średniej jakości żartów i dużej liczby memów. Szyderstwo, poczucie humoru, dowcip – to wszystko może politykowi pomóc, lecz kiedy się przesadzi, przynosi efekt odwrotny od zamierzonego. Od wieców wyborczych oczekuje się bowiem czegoś innego, niż od wakacyjnych spotkań przy alkoholu. Ponadto trasa wyborcza liderów Konfederacji składa się zaledwie z osiemnastu spotkań w czasie ponad dwóch miesięcy, podczas gdy najważniejsi politycy PiS-u i Koalicji Obywatelskiej niemal codziennie są w jakimś mieście.

Ponadto wydaje się, iż wszelkie krytyczne uwagi, również te zgłaszane przez osoby związane ze środowiskiem konserwatywno-liberalnym od lat, są zwyczajnie ignorowane, a jak powszechnie wiadomo pycha kroczy przed upadkiem. Wojtasiewicz zauważa, że czasem „warto posłuchać innych doradców, niż ci na wyciągnięcie ręki”. Można odnieść wrażenie, iż Metnzen, sprawdzający się jako „postać z drugiego planu”, zbyt szybko wszedł w za duże buty Korwin-Mikkego.

Gdzie to poparcie, wysokie takie?

REKLAMA