
Jednostronne i gangsterskie – w ten sposób północnokoreański MSZ określiło propozycje, jakie przedstawił sekretarz stanu Mike Pompeo. Szef amerykańskiej dyplomacji podczas swojej wizyty nie miał nawet możliwości spotkania się z dyktatorem. Amerykanie starali się robić dobrą minę do złej gry, ale pogrążyły ich doniesienia o wizytacji plantacji ziemniaków.
Od momentu historycznego szczytu w Singapurze relacje między USA i Koreą Północną zaczęły się pogarszać. Najpierw media doniosły, że Pjongjang wcale nie zrezygnował z rozwoju swojego atomowego arsenału i w dalszym ciągu prowadzi akcję wzbogacania uranu.
Następne trudności pojawiły się, kiedy do negocjacji przystąpił sekretarz stanu. Strona północnokoreańska nagle straciła swój wcześniejszy entuzjazm. Wydano tylko mętne i nic niewnoszące deklaracje o tym, że porozumienie o denuklearyzacji należy uszczegółowić i wprowadzić plan działania.
Co więcej Pompeo nie miał nawet okazji porozmawiać z Kim Dzong Unem. Dyktator gdzieś zniknął, a rozmowy w jego imieniu prowadził bliski doradca Kim Dzong Czol. Po powrocie sekretarza do USA okazało się, że Korea Północna postanowiła zadrwić sobie z Amerykanów.
Podczas gdy Waszyngton próbował w jakiś sposób przykryć widoczny impas i kryzys, w północnokoreańskiej telewizji nadano materiał, którego głównym bohaterem był Kim Dzong Un wizytujący plantacje ziemniaków. Z jego wypowiedzi wynikało, że kontrola odbyła się dokładnie wtedy, gdy w kraju przebywał Pompeo.
Pjongjang działa według znanego już schematu. Najpierw straszy oraz grozi, następnie kusi i obiecuje, by ostatecznie zrobić to, co planowano od samego początku. Małe północnokoreańskie państwo raz jeszcze zadrwiło z największego mocarstwa świata.
Źródło: Twitter/wolnosc24.pl