Studia w Kalifornii – lekcja islamu. Muzułmanie sowieccy dostosowali się do komunizmu

REKLAMA

W Berkeley również miałem bezpośredni, częsty kontakt z islamem w afgańskiej formie. Byłem wolontariuszem w tamtejszej komórce Amnesty International. Moja szefowa, siostra Laola Hironaka (1925-2009), była uprzednio przełożoną w zakonie Sióstr Marianistek (Kongregacja Córek Marii Niepokalanego). Siostra Laola pozwalała mi naturalnie zakulisowo zajmować się sprawami polskimi, ale ze względu na konflikt interesów (bo jestem Polakiem) moimi głównymi krajami koncentracji były: Afganistan, Kambodża, Laos i Wietnam (zob. Marek Jan Chodakiewicz, „Przebojem przez kraj (część 5)”, „Najwyższy CZAS!”, 13 października 2012, str. XXXIV-XXXV; Marek Jan Chodakiewicz, „Wyspy dla Japonii!”, „Najwyższy CZAS!”, 25 maja – 1 czerwca 2013, str. XL-XLI). Pomagałem w organizowaniu spotkań, konferencji i imprez związanych z Afganistanem. Poznałem przy tym dzieci okrutnie okaleczone przez sowieckie bomby, mudżahedinów, jak również niektórych przedstawicieli rodziny królewskiej z klanu Duranich. Zgłosiłem się wtedy na ochotnika, aby walczyć w Afganistanie. Awanturę organizował Henryk Skwarczyński i organizacja Pomost. Na naszego dowódcę wyznaczony był Rafał Gan-Ganowicz. Na szczęście po jakimś czasie Ronald Reagan skasował wyprawę i wysłał rakiety Stinger zamiast nas.

W ramach przygotowania się do afgańskiej ekspedycji zgłębiałem na własną rękę historię tego kraju i regionu. Zacząłem też czytać więcej na temat mahometanizmu w Azji Środkowej. Zachęcił mnie do tego jeden z moich mistrzów, Robert Conquest (1917-2015) z Instytutu Hoovera przy Universytecie Stanforda. Pamiętam dokładnie: profesor Conquest był w wyśmienitym humorze, bowiem niedawno ujawnił światu, że świeżo mianowany na genseka Sowdepii Konstantin Czernienko (1911-1985) był czekistą. Jako kawalerzysta walczył przeciw basmaczi na początku lat trzydziestych, zdaje się w Tadżykistanie. „Basmaczi to po sowiecku bandyci. Ale pamiętaj, że naprawdę to znaczy islamscy powstańcy antykomunistyczni. Tak jak teraz w Afganistanie. Wielu z nich uciekło na południe, właśnie do Afganistanu. To oni są trzonem antysowieckiego oporu” – tłumaczył.

REKLAMA

Powoli klarował się w mojej głowie projekt badawczy, który chciałem zastosować w praktyce. Po wyzwoleniu przez nas Afganistanu od czerwonych rozumowałem, że nasz Legion Polski pójdzie na północ nieść wojnę przeciw komunistom, zapalając żagiew wolności wśród sowieckich muzułmanów. Niebawem w Instytucie Hoovera poznałem też profesora Anthony’ego D’Agostino z SFSU. Uczestniczyłem w jego wykładach i seminariach. Tony zgodził się, abym pod jego batutą pisał honor’s thesis (taki rodzaj pracy licencjackiej) na jego uczelni. Przeczytałem właściwie wszystko, co było wydrukowane po angielsku, niemiecku i francusku oraz rosyjsku na temat tych spraw. Zajrzałem do prasy sowieckiej – nie tylko centralnej, ale przede wszystkim lokalnej (obwodowej i rejonowej). Miałem do niej dostęp dzięki prowadzonej przez CIA instytucji zwanej Foreign Broadcast Information Service (FBIS) – dziś nazywanej Open Source Enterprise. Ślęczałem przy mikrofilmach w Instytucie Hoovera i czytałem raporty i artykuły z Tadżykistanu, Kirgistanu, Uzbekistanu, Kazachstanu oraz Azerbejdżanu i innych obszarów na Kaukazie i wszelkich miejsc w Związku Sowieckim o ludności mahometańskiej, na przykład z Tatarstanu.

Wyszła mi z tego praca „Sowieccy muzułmanie pod Gorbaczowem” (Marek Jan Chodakiewicz, „Soviet Muslims under Gorbachev”, TMsS, San Francisco State University, 1988). Byłem doprawdy zaszokowany tym, co odkryłem. Wypłynął ze mnie romantyzm jak z przekłutego balona. Otóż większość sław naukowych uważała, że zarówno z krótkiej, jak i długiej perspektywy muzułmanie byli kluczem do rozwalenia Związku Sowieckiego: albo jako zradykalizowani islamiści, albo jako mahometańska bomba demograficzna. Wyjątkiem tutaj był słynny Paul Goble, którego wszystkie prace w tamtym okresie były utajnione, bowiem służył w Centralnej Agencji Wywiadowczej i w Departamencie Stanu. Paul, obecnie mój kolega z uczelni, doszedł do podobnych wniosków jak ja. Mianowicie muzułmanie sowieccy dostosowali się do komunizmu. Swoje islamskie formy przetransformowali w taki sposób, że dało im się żyć w Związku Sowieckim.

Zwykle przez oszustwo, dysymulację i różne inne manipulacje. Wszędzie szwendali się tajni mułłowie. Wierni ukrywali nielegalnych muezinów, których oficjalnie rejestrowali jako strażaków, a kołchozowa wieża obserwacyjna służyła jako minaret. Nagminnie praktykowano tradycję porywania kobiet. A wiano wypłacano w formie lodówek czy samochodów Żyguli. Miejscowi kagiebiści w Kazachstanie czy Kirgistanie na emeryturze stawali się ponownie wyznawcami Allaha. Jednym słowem: normą było dostosowanie się, a nie opór. Muzułmanie nie będą kluczem do destrukcji sowieckiego imperium. Kluczem była Moskwa, ale impulsy miały wyjść z zachodnich terenów, które już zaczynały naśladować Polskę i „Solidarność”.

Tezą moją zainteresował się bardzo profesor Martin Malia (1924-2004) z Berkeley, którego wykładów chętnie słuchałem. Profesor Malia zaproponował mi, abym podjął studia doktoranckie pod jego kierownictwem. Zgodziłem się, mimo że ostrzegł mnie, iż będę musiał na jego powrót czekać rok. Pisał wtedy w tajemnicy „Do Mauzoleum Lenina” („To the Lenin Mausoleum”). Esej ten posłużył za lodołamacz głasnosti i pieriestrojki. Przekonał Gorbaczowa, aby przyspieszył reformy. Profesor Malia miał w związku z tym zamiar zniknąć do Europy na dłuższy okres. Był to ekscytujący czas. Historia przyspieszyła.

CZYTAJ DALEJ

REKLAMA