Szymowski: Tajemnica śmierci Jaroszewiczów

REKLAMA

Dziwne pytanie

REKLAMA

Jeszcze dziwniejszy jest „koronny dowód”, którym pochwalił się prokurator Babiński. To, według niego, fakt, iż dwaj podejrzani przyznali się do zarzutów. W trakcie konferencji prasowej prokurator Babiński przedstawił następującą wersję zdarzeń: w styczniu tego roku, w trakcie śledztwa dotyczącego porwania dla okupu syna małopolskiego biznesmena zatrzymano bandytę, który brał udział w uprowadzeniu. Potem zatrzymano jego wspólnika. – Tak naprawdę dopiero zatrzymanie tego drugiego sprawcy pozwoliło nam na rozmowę z nim i otwarcie jego na dalszą współpracę z prokuraturą – mówił dziennikarzom Babiński. I ten właśnie człowiek ujawnił okoliczności zbrodni w Aninie, w tym rolę każdego ze sprawców.

Można się domyślać (bo Babiński tego nie powiedział wprost), że bandyta zgodził się na współpracę z prokuraturą, żeby dostać złagodzenie kary i w zamian za uniknięcie więzienia za porwanie opowiedział o morderstwie Jaroszewiczów Tyle że ta wersja jest zupełnie bez sensu. Za uprowadzenie dla okupu polski kodeks karny (art. 252) przewiduje karę od 3 do 15 lat więzienia, a za zabójstwo (art. 148 k.k.) – dożywocie. Nikt przecież nie będzie unikał kary za porwanie, by dostać dożywocie za zabójstwo (logika nakazuje postępowanie odwrotne). Co więcej – przestępcy, zwłaszcza zawodowi i doświadczeni (a takimi mieli być „karatecy”), nie współpracują z organami ścigania i nigdy nie przyznają się do tego, co zrobili.

Tutaj przyznać się mieli dwaj naraz. Gdyby tak rzeczywiście było, byłby to ewenement w historii kryminalistyki. Zwracali na to uwagę i dziennikarz śledczy Witold Gadowski, i emerytowany policjant Dariusz Loranty (obaj w rozmowie z propisowskim portalem wPolityce.pl). I tu sprawa, która najbardziej szokuje. W komunikacie Prokuratury Krajowej czytamy: „Wiarygodność ich wyjaśnień potwierdziły przeprowadzone z udziałem jednego z podejrzanych czynności na miejscu zbrodni”. Inaczej mówiąc: prokuratura miała zeznania dwóch bandytów przyznających się do popełnienia głośnej zbrodni, ale „wizję lokalną” przeprowadziła tylko z jednym z nich.

Tymczasem z każdym z podejrzanych, który przyznał się do winy, należało przeprowadzić osobną wizję lokalną – jest to elementarz pracy każdego dochodzeniowca. Czym wytłumaczyć to kardynalne zaniechanie krakowskich śledczych? Ludzkim błędem, zwykłą głupotą, karygodnym niedbalstwem? A może wyjaśnienie jest proste: „czynności” (czyli wizji lokalnej) w Aninie z udziałem drugiego bandyty zaniechano dlatego, że istniało ryzyko, iż jej ustalenia nie będą się pokrywać z relacją przedstawioną przez pierwszego mordercę i cała wersja o tym, iż to „gang karateków” dokonał tej zbrodni, runie jak domek z kart?

Czytaj dalej ->

REKLAMA