Prof. Chodakiewicz: Antypolska fala w USA wróciła w formie neostalinowskiej. Nadzieja jest w Polakach!

Prof. Marek Jan Chodakiewicz
Prof. Marek Jan Chodakiewicz. Fot. Tomasz Sommer
REKLAMA

V Kolumna

Antypolonizm, amerykańskość etc.

REKLAMA

Jeden z tygodników poprosił mnie o opinię o antypolonizmie w Ameryce. „Dosłownie parę zdań komentarza”. Para to znaczy dwa, a w dwóch zdaniach przecież się nie da. Trzeba pokazać kontekst, odnieść się do rozmaitych wyrafinowanych spraw i subtelnych kwestii. W paru zdaniach to można zrelacjonować mecz piłkarski. Nasi wygrali, patałachy dostały łupnia. Albo odwrotnie. W sprawach, które dotyczą skomplikowanych procesów i zmian mentalnościowych należy taką analizę podejmować dużo bardziej wnikliwie.

– Uważany za „propolskiego” prezydent Trump podpisał ustawę 447, podobno nie chce spotkać się z prezydentem Dudą, dopóki Polska nie wycofa się z nowelizacji ustawy o IPN, burmistrz Jersey City pozwala sobie na obrażanie marszałka polskiego Senatu… Z czego wynika ten amerykański antypolonizm? Czy chodzi wyłącznie o roszczenia środowisk żydowskich? Czy może o ustawę o IPN?

MJC: – To w kilku zdaniach? OK. Krótko. Jedna kwestia dotyczy historii, a druga spraw bieżących. Antypolonizm w Ameryce nie jest zjawiskiem permanentnym. Po 1830 i 1848 roku witano serdecznie weteranów polskich powstań. Tak zresztą jak prawie zawsze potem wszelkich wojskowych i politycznych uchodźców.

Pod koniec XIX wieku nie witano ciepło natomiast materiału etnograficznego spod zaborów, czyli polskiego ludu. Uznawano Polaków za Rosjan, Austriaków czy Prusaków – bo Polski nie było. A co jeszcze gorsze, byli oni nie tylko zwykle niewykształceni i prości, ale przede wszystkim byli katolikami, co denerwowało rządzących WASP-ów. Potem ów lud stawał się w USA Polakami i Amerykanami, po dwóch-trzech pokoleniach się asymilował.

Polskość występowała w świadomości tych ludzi jako sentyment, ale nie jako stały punkt odniesienia generujący wymierne działania w celu jej utrwalania i wzmacniania na poziomie politycznym. Po latach nabierała polskość głównie wymiaru folklorystycznego – przysłowiowe tańce góralskie i kiełbasa. Nie była już istotną rzeczywistością, funkcjonowała głównie od święta.

Rzeczywistością stawała się coraz bardziej amerykańskość. Realiami była Ameryka. A polskość w USA z biegiem czasu słabła, dopóki nie wzmocnili jej świeżo napływający rodacy, którzy – tak jak ich poprzednicy – starali się odtworzyć swoje środowisko – zwykle wioskę albo inną okolicę. Przede wszystkim budowali kościół i powielali zwyczaje wyniesione ze Starego Kraju. Czuli się wtedy bezpieczni, właśnie dlatego zaczynali się czuć w Ameryce jak w domu.

Następnie, szczególnie już po II wojnie światowej, Polacy, polskość i Polska zderzyli się z szybciej asymilującymi się lingwistycznie i kulturowo, jak również coraz lepiej wykształconymi żydowskimi Amerykanami. Ci pofolgowali sobie w takt antypolskich przesądów, a nawet nienawiści odziedziczonej po dziadkach i ojcach. Cwanie wplątali swoje resentymenty w obowiązujące antypolskie stereotypy zakodowane u WASP-ów. Podlali swe ataki sosem postępu, szczególnie kulturowego marksizmu szkoły frankfurckiej.

CZYTAJ DALEJ->

REKLAMA