Prof. Chodakiewicz: Antypolska fala w USA wróciła w formie neostalinowskiej. Nadzieja jest w Polakach!

REKLAMA

Nie można tej ustawy naturalnie lekceważyć, bo jest to kolejny krok w długofalowej kampanii strategicznej dotyczącej sprawy restytucji mienia żydowskiego. Nota bene dyskryminuje ona obywateli amerykańskich innych wyznań i innego pochodzenia. Nie wiadomo dlaczego, na przykład, nie podciąga się pod nią Ormian, którzy – oprócz doświadczenia bezprecedensowej rzezi – stracili krocie w majątku ruchomym i nieruchomym na rzecz Turków, Kurdów, Azerów, Arabów i innych, którzy wzięli udział w eksterminacji albo się jej biernie przyglądali.

– Co polskie władze powinny zrobić, żeby nawiązać walkę z antypolsko nastawionymi organizacjami żydowskimi w USA? Czy w ogóle mamy szansę cokolwiek ugrać, czy powinniśmy „podkulić ogon” i ustąpić, bo inaczej zostaniemy wizerunkowo zniszczeni?

REKLAMA

– Mówimy tutaj o taktyce doraźnej i dalekosiężnej strategii. Polska jest od dawna niszczona wizerunkowo. Może naturalnie być gorzej, ale zasada numer jeden to nie bać się. Nie chować głowy w piasek. Ale również nie przyjmować bitwy na warunkach nieprzyjaciela. A bitwa komunikacyjna w kontekście kulturowym tworzonym przez Lenina i Stalina przez prawie sto lat jest z definicji przegrana, bo Polska od 1945 roku była w niewoli, była nieobecna. Teraz nie można tego kontekstu zmienić pstryknięciem palca. Trzeba podjąć długofalową kampanię, aby to zmienić.

Na krótki dystans – ponieważ w Polsce prawie nie ma nikogo, kto byłby przygotowany merytorycznie do tych zapasów – trzeba wynająć najemników. Na przykład Arabia Saudyjska wynajmuje najlepsze firmy lobbingowe, PR-owskie oraz adwokackie, aby reprezentowały jej interesy. I nie ma znaczenia, że często właściciele i wiodący ludzie w tych firmach są pochodzenia żydowskiego. Jak się im płaci, to robią, co trzeba. Naturalnie istnieje niebezpieczeństwo, że jeśli najemnicy są bardziej wykształceni i wyrafinowani od zleceniodawców, to będą ich kontrolować. A zleceniodawcy mogą głupio ingerować w sprawy, na których się nie znają. I wtedy będzie wywalanie forsy w błoto.

To wszystko, co mówię, jest poziomem działań doraźnych. Trzeba jednak pomyśleć o długofalowej strategii. Potrzeba systemu stypendiów, grantów itp., aby wykształcić swoich własnych wojowników, aby przywrócić ciągłość polskiej elity zerwaną przez II wojnę światową i sowiecką okupację. Mówię nie o elicie trwania, która nad Wisłą stale jest, ale o elicie działania, która bez kompleksów porusza się po świecie, lecz myśli, czuje i żyje dla spraw polskich. Takiej elity nie ma. Są jednostki, ale nie ma takiej grupy społecznej.

Ludzie starsi nad Wisłą są właściwie już tak naznaczeni piętnem sowieckiego niewolnictwa, że należy ich wykluczyć. Wielu ze średniego pokolenia niestety terminowało u post-Sowietów, czyli niewolników PRL, a więc są skażeni tą samą chorobą, bo po prostu sklonowali się, aby odnieść sukces w postkomunizmie. Pozostają młodzi. Część z nich też jest sklonowana w taki sposób. Inni to nieoszlifowane diamenty. Wybitnie inteligentni, tylko co z tego? Nie mają odpowiedniej edukacji, nie są przygotowani do mocowania się ze światem. Sama inteligencja im nie wystarczy.

Od dłuższego czasu obserwuję tzw. doradców czy asystentów czołowych osób w państwie i widzę, jak się zmagają sami ze sobą. Mimo wielkich przecież środków finansowych nie mają na polu wizerunkowym wielkich sukcesów. Przede wszystkim muszą się nauczyć, jak operować, a potem – jak działać dyskretnie. Taka powinna być na przykład rola Polskiej Fundacji Narodowej, o której nikt na zewnątrz nie powinien słyszeć.

Nadzieja jest w Polakach, którzy na początku XXI wieku wyjechali na Zachód – głównie do Wielkiej Brytanii czy Irlandii – i ukończyli tam studia czy też je kończą. Może oni się wkurzą i zreformują Polskę poprzez profesjonalizację czynu? Być może dzieci czy wnuki dinozaurów II Wielkiej Emigracji zdecydują się temu procesowi pomóc. To też byłby plus.

CZYTAJ DALEJ->

REKLAMA