Rok od wybuchu wojny. Analiza Sommera: Wynik, jakiego nie zanotowano na żadnej innej wojnie

Ukraiński żołnierz na ulicach Siewierodoniecka.
Ukraiński żołnierz na ulicach Siewierodoniecka. Zdjęcie ilustracyjne. (Fot. PAP)
REKLAMA

Atak Rosji na Ukrainę nastąpił 24 lutego 2022 roku. W zasadzie wszyscy, którzy rozumieją politykę Rosji, mimo że funkcjonuje ona w sferze mroku, ataku się spodziewali. Mimo to był on sporym zaskoczeniem. Dokąd ta wojna doprowadziła Rosję, Ukrainę, Polskę i cały świat?

Agresja Rosji na Ukrainę najprawdopodobniej miała być powtórką z interwencji ZSRS i państw Układu Warszawskiego w Czechosłowacji. Rosyjskie oddziały specjalne miały wylądować w Kijowie, przetoczyć się przez wschodnią Ukrainę i ustanowić w niej przyjazny Rosji reżim. Celem dodatkowym była aneksja obwodów donieckiego, ługańskiego a być może także zaporoskiego.

REKLAMA

Jednak rosyjscy desantowcy w pierwszych godzinach konfliktu zostali wybici na podkijowskich lotniskach. Prorosyjski reżim nie został ustanowiony. Zaczęła się regularna i wyjątkowo krwawa wojna.

Wojna na śmierć

Obie strony konfliktu wyjątkowo skąpo informują nas, co naprawdę dzieje się na froncie. Jednak jego przebiegu nie da się ukryć. Z napływających informacji wynika, że najprawdopodobniej łącznie w konflikcie zginęło już blisko 300 tys. żołnierzy. Biorąc pod uwagę to, że po obu stronach walczyło jak dotąd zaledwie 600-700 tys. żołnierzy, od razu widać, jak niezwykle krwawy jest ten konflikt. Prawdopodobieństwo śmierci w działaniach bojowych wynosi być może nawet 40 proc. w ciągu roku. To wynik, jakiego nie zanotowano na żadnej innej wojnie.

Obie strony oskarżają się o zwierzęce okrucieństwo. Rosjanie mieli dokonać masakry w Buczy i innych miejscach, które zdobyli. Ukraińcy z kolei ponoć nie patyczkuj się z jeńcami, których, jak donosi rosyjska propaganda, często bez litości rozstrzeliwują.

Front, który ustalił się na jesieni, podlega obecnie niewielkim zmianom, choć wciąż słyszymy doniesienia o próbach przełamania go z obu stron, które są podobno niezwykle krwawe. Można z tego wysnuć wniosek, że zapanowała chybotliwa, bo chybotliwa, ale jednak równowaga sił. Ponieważ, z uwagi na posiadaną broń, żadna ze stron konfliktu nie używa obecnie lotnictwa, paradoksalnie sytuacja na froncie przypomina nieco tę z frontu zachodniego I wojny światowej. Zmagania nie przynoszą radykalnej zmiany, choć są wyjątkowo krwawe. Na zachodnim froncie I wojny światowej taka sytuacja trwała pełne cztery lata. Niemcy do samej kapitulacji niewiele ustąpili ze swoich pozycji. Obie strony, stojąc niemal w miejscu, przelały jednak morze krwi.

Polaryzacja

Wojna jaką Ukrainie wydała Rosja, ma jednak konsekwencje nie tylko w miejscu krwawych bitew. Już teraz można stwierdzić, że doprowadziła do całkowitej rekonfiguracji sił w Europie. Okazało się, że Unia Europejska w sprawach naprawdę zasadniczych nie ma mocy sprawczej i wszystkie siły, które postanowiły pomóc walczącej Ukrainie, musiały oddać się pod dowództwo Stanów Zjednoczonych. Waszyngton z kolei wykorzystał sytuację do pokazania miejsca w szeregu tym swoim wasalom, którzy, jak Niemcy, starali się wybić na niepodległość.

Dla Niemiec zresztą wojna na Ukrainie oznacza zawalenie się planów na zdominowanie Europy przy pomocy energetycznego sojuszu z Rosją, którego najważniejszym, choć nie jedynym narzędziem są rurociągi biegnące dnem Bałtyku. Rosyjski sojusznik okazał się partnerem, z którym nie można prowadzić interesów, a rurociągi wyleciały w powietrze i trwa przekrzykiwanie posądzeń o sprawstwo tej ewidentnie antyniemieckiej, ale i antyrosyjskiej dywersji. Cały chytry niemiecki plan dominacji energetycznej zawalił się jak domek z kart.

Znów mamy więc w Europie dominację Stanów Zjednoczonych i radykalne osłabienie imperialnych planów Unii Europejskiej. Biorą pod uwagę fakt, że do biurokracji brukselskiej chyba świadomość tej zmiany jeszcze w pełni nie dotarła, możemy być świadkami rodzącego się konfliktu interesów pomiędzy wasalami Waszyngtonu, którzy szybciej, niż się spodziewają, będą musieli opowiedzieć się po stronie silniejszego.

Rosja wiecznie żywa

Ewidentnie rosyjski plan na wojnę z lutego zeszłego roku całkowicie spalił na panewce. Ale wiadomości o nagłej śmierci Rosji też wydają się być znacznie, ale to znacznie przesadzone. Zwłaszcza że ani Stany Zjednoczone, ani Ukraina nie marzą nawet o całkowitym pokonaniu Rosji. Co oznacza, że Rosja pokonana nie zostanie. A jeśli pokonana nie zostanie, to strony konfliktu będą musiały w ostatecznym rozrachunku zawrzeć jakiś kompromis, niemal na pewno kosztem Ukrainy. W pewnym sensie Rosja musi więc w tym konflikcie zwyciężyć.

Gdyby Stany Zjednoczone postawiły na rozpad Rosji, sytuacja byłaby zupełnie inna. Jednak warunkiem takiego rozpadu jest nie tylko zmiana gospodarza Kremla, ale także stworzenie ośrodków politycznych, które mogłyby stać się podmiotami takiego rozpadu. Żadnych takich działań, przynajmniej publicznie, Waszyngton nie prowadzi. Wydaje się zresztą, że Rosja funkcjonuje w amerykańskiej świadomości jako stały element geostrategiczny i tamtejsi politycy nie za bardzo sobie wyobrażają, jak i czym ewentualną pustkę po Rosji można by zapełnić. Prawdopodobnie nie rozumieją też tego, że nawet przyjście nowego władcy na Kremlu, nieuchronne przecież, wiele w gruncie rzeczy nie zmieni. Być może nowy władca Rosji taktycznie odpuści jakieś niemożliwe do obrony pozycje, a jednocześnie będzie dążył do ich szybszego czy wolniejszego odzyskania. Pokój ze strony Rosji może zapewnić tylko likwidacja rosyjskiego etosu władzy, co bez rozpadu Rosji jest po prostu niemożliwe.

Na obecną chwilę bardziej prawdopodobny jest rozpad wewnętrzny Rosji niż pokonanie jej z zewnątrz. Zwłaszcza że Kreml posiada silne środki odstraszania w postaci broni jądrowej. Przy okazji tej wojny warto zresztą przypomnieć, że ZSRS wszedł w jej posiadanie w wyniku zdrady amerykańskich przedstawicieli żydokomuny, z których najbardziej znani są Ethel i Julius Rosebergowie, którzy zresztą całkiem słusznie zostali skazani za tę zdradę na karę śmierci. W imię komunistycznych mrzonek tych ludzi cały świat stał się zakładnikiem komunistów, a obecnie nacjonalistów z Rosji.


CENZURA NCZAS.COM – DOWIEDZ SIĘ WIĘCEJ


Polska z boku burzy

Szczęśliwie Polska nie uczestniczy w tym konflikcie. Jednak radość z tego jest ahistoryczna. Jeśli bowiem przyjrzymy się bliżej historii Polski i I Rzeczypospolitej, to łatwo się zorientujemy, że Rosja dokonuje obecnie procesu restytucji przestrzeni, które zagarnęła na początku XVI wieku, gdy były pod polskim panowaniem. To stopniowe parcie na zachód trwało cztery kolejne wieki i zatrzymało się dopiero w połowie państwa niemieckiego – i to tylko dlatego, że drugą jego część zajęli Amerykanie.

W tym sensie wojna na Ukrainie toczy się o polską przestrzeń historyczną, jakkolwiek byśmy obecnie do jej obecnych gospodarzy podchodzili. Z puntu widzenia historii Międzymorza można nawet napisać, że po prostu historia się obecnie powtarza. Natomiast z jej rozwoju w wieku XVII i później można wywnioskować, że pęd Rosji na zachód będzie tylko się nasilał i jedyną jego granicą jest przestrzeń polityczna, która w końcu mu się oprze. Oczywiste jest więc, że dla Polski lepsze jest zatrzymanie Rosji jak najdalej od polskich granic, nawet jeśli ma się to dokonać kosztem znacznych wydatków, które jednak nie są przecież porównywalne do prawdziwie przelanej na wojnie krwi. Bo i ta sytuacja się powtarza – ileż to razy polskie sejmy za czasów I Rzeczpospolitej musiały decydować o wydatkach na obronę przed moskiewskim zagrożeniem.

Krystalizacja Międzymorza

Gdy rozpoczynała się wojna na Ukrainie, napisałem tekst, w którym dowodziłem, że krystalizacja Europy Środkowej w jeden twór, spojony wspólnym zagrożeniem, ale i wspólnymi interesami, już kilka razy zachodziła i wiele wskazuje na to, że nastąpi po raz kolejny. Trudno obecnie ocenić jednoznacznie, na jakim etapie jest teraz ten proces. Wydaje się, że zarówno ze strony polskiej, jak i ze strony ukraińskiej zostało jeszcze wiele resentymentów i nierozwiązanych problemów, głównie w zakresie mentalności, które ten proces wstrzymują.

Ale katalizator jego przyspieszenia, czyli trwająca wojna, wydaje się mimo wszystko silniejszy niż te resentymenty. Można więc spodziewać się, że ten proces będzie postępował. Trzeba oczywiście pamiętać, że w trakcie takiego procesu bardzo ważne jest jasne i otwarte stawianie pod dyskusję wariantów rozwoju sytuacji. Tego we wzajemnych polsko-ukraińskich relacjach ciągle brakuje. Nie padło na przykład z żadnej ze stron zupełnie oczywiste stwierdzenie, że odnowienie unii w tej części Europy jest warunkiem zatrzymania naporu Rosji. A skoro tak jest, to sytuacja wymaga jak najszybszego powrotu do tej koncepcji.

Nieznane losy wojny

Gdy piszę te słowa, obie strony konfliktu zapowiadają, że wejdzie on w jeszcze ostrzejszą fazę. Rosjanie podobno jeszcze w marcu ruszą z ofensywą zmierzającą do pełnego zajęcia obwodów donieckiego i ługańskiego. Ukraińcy z kolei przekonują, że wojna może się zakończyć tylko tam, gdzie się zaczęła, czyli na Krymie, sugerując niedwuznacznie, że będą walczyć o odbicie tego pięknego półwyspu. Konflikt będzie więc trwał, być może latami.

Im dłużej zaś będzie trwał, tym realizacja nowego rozdania na przestrzeni zachodniej Eurazji jest bardziej możliwa. Gdy rozpoczynała się II wojna światowa, nikt poważny nie myślał o całkowitym rozbiciu i rozczłonkowaniu III Rzeszy. Musiało upłynąć kilka lat, zanim taka potrzeba dotarła do umysłów decydentów. Obecnie nikt nie myśli o rozpadzie Rosji. Dalsze lata wojny mogą tę myśl upowszechnić – ze wszystkimi jej konsekwencjami. Także dla Polski.

Tomasz Sommer

REKLAMA