Tomasz Grodzki rzekomo chciał 15 tysięcy złotych za przeprowadzenie operacji – donosi portal niezalezna.pl, związany z Tomaszem Sakiewiczem i „Gazetą Polską”. To kolejne oskarżenia wobec marszałka Senatu.
Sakiewicz i Grodzki znajdują się na wojennej ścieżce. Po tym, jak Grodzki wytoczył Sakiewiczowi proces o zniesławienie, Sakiewicz odpala „bombę” przeciw Grodzkiemu.
Portal niezalezna.pl przywołuje relacje świadka, którego przedstawia jako „pana Jacka, marynarza ze Szczecina”.
– Za zabieg żony Grodzki chciał 15 tysięcy złotych. Powiedziałem, że tyle nie mam i dałem 4 albo 5 tysięcy złotych profesorowi – mówi świadek.
Opisywana sytuacja miała mieć miejsce 2011 roku, gdy żona Maria trafiła do szpitala Szczecin-Zdunowo, którym zarządzał Grodzki. Jak twierdzi pan Jacek, przez pół roku dzień w dzień przebywał w szpitalu i opiekował się żoną. Dodatkowo płacił pielęgniarkom po 200 zł za należytą opiekę.
– Po jakimś czasie dostałem propozycję, że jak zapłacę 15 tys. zł, profesor podejmie się operacji. Powiedziałem, że nie mam tyle pieniędzy, bo przebywam od pół roku głównie w szpitalu – relacjonuje.
Ostatecznie rzekomo zapłacił za operację mniej. – Zaniosłem, ile miałem. Nie pamiętam… Było to ok. 4-5 tys. zł. To były zarówno złotówki, jak i dolary, które dostałem od rodziny. Wręczyłem je w kopercie. Prof. Grodzki nie przeliczył. Nawet pustą kopertę by wziął – twierdzi.
Grodzki w defensywie i ofensywie
To nie pierwsze oskarżenia wobec Grodzkiego. Jako pierwsza podobny zarzut, pod nazwiskiem, postawiła profesor Agnieszka Popiela. Twierdzi ona, że w 1998 roku „musiała” wpłacić 500 dolarów na fundację, aby Grodzki przeprowadził operację jej matki.
Po tym oskarżeniu pojawiło się kilku innych – tym razem anonimowych – świadków, którzy również przypomnieli sobie podobne historie. Prokuratura prowadzi śledztwo w sprawie domniemanej korupcji w szpitalu Szczecin-Zdunowo.
Grodzki konsekwentnie zaprzecza, jakoby nakazywał wpłatę różnych sum. A ewentualne darowizny na fundacje nazywał dobrowolnymi. Od początku zapowiadał także pozwy przeciwko osobom rozpowszechniającym – jego zdaniem nieprawdziwe – informacje. Przeszedł już od słów do czynów, bo jedno z pism trafiło na biurko Sakiewicza, który szczególnie grzeje temat. Panowie spotkają się w sądzie.