Żydzi robią z Jedwabnego kopię chrześcijańskiego misterium męki Pańskiej? Jedwabieńskie kłamstwa, mity i konfabulacje

REKLAMA

Opowiemy detalicznie

Ów duch proroczy bynajmniej z czasem nie wygasł, lecz przeniósł się na mecenasów Kleina i Urbacha, którzy półtora roku temu złożyli w Chicago w imieniu 11 Żydów pozew przeciwko polskiemu rządowi. Najpierw napisali w nim m.in., że Polacy okrutnie prześladowali Żydów i nieźle wzbogacili się na licznych pogromach oraz czystkach etnicznych, a potem bardzo się obruszyli, gdy ich dziełu wytknięto pewne nieścisłości.

REKLAMA

„Ci, którzy oskarżają nas o fałszowanie historii, zapominają, że jesteśmy prawnikami, a nie historykami” – odpowiedzieli z iście prawniczą logiką („Rzeczpospolita”, 12 sierpnia 1999). Jednocześnie zaś przewidywali proroczo, że już wkrótce będą musieli pojawić się historycy, którzy ustalą fakty i pomogą Polakom w „rzetelnym rozliczeniu się z historią”.

Nie chcę sugerować, jakoby to Klein porodził Grossa, Gross wynalazł Wasersztajna etc. Przypominam jedynie, w jakich uwikłaniach mitologicznych i na jakim tle toczy się dzisiejsza dyskusja. Wbrew wyrażanym na początku naiwnym nadziejom, że „głośne mówienie” o jedwabieńskiej zbrodni pomoże odkryć prawdę, na razie odkrywamy przede wszystkim, jak bardzo prawda jest bezsilna wobec etnicznych mitów. To sporo, ale zarazem o wiele za mało, by ta narodowa dysputa wydała dobre owoce.

Po sześćdziesięciu latach od tamtych wydarzeń trudno też liczyć na ujawnienie jakichś nowych i bezspornych faktów. Będzie się więc w nieskończoność naświetlało „kontekst historyczny” albo uczenie deliberowało, czy bardziej wiarygodny jest sąd stalinowski (który w 1949 roku skazał kilkunastu mieszkańców Jedwabnego), czy może prokurator późnopeerelowski (który całą winę przypisał Niemcom). Także i w tym wypadku wielki zgiełk nie służy sprawie: świadkowie albo zacinają się w sobie, albo mnożą jak króliki.

Tymczasem – jak napisał dziennikarz „Polityki” – „po uliczkach Jedwabnego ganiają hordy dziennikarzy”. Kamerzyści filmują wciąż te same dziury przed kościołem, gdzie spod asfaltu wyłazi stary bruk – jedyny świadek naprawdę wiarygodny, ale niemy. A ponieważ historia miasteczka stała się pokupnym towarem, okoliczni mieszkańcy szybko zdążyli się dopasować do nowych reguł gry.

„Kiedy” – opowiada Andrzej Kaczyński w „Rzeczpospolitej” z 8 marca 2001 – „na wizję lokalną do Jedwabnego przyjechał sekretarz Rady Ochrony Pamięci Walki i Męczeństwa Andrzej Przewoźnik i oglądał stary pomnik, spośród zarośli na kirkucie wyłoniło się chwiejnie dwóch jegomościów szukających »sponsora«. – Ileż tu Żydów nasz naród napsuł – zagaili obcego – da pan na flaszkę, to detalicznie opowiemy…”.

Lech Stępniewski

REKLAMA